"Jeśli ktoś jest odmienny, to jest skazany na samotność."
W Londynie panował wyjątkowo słoneczny dzień. Słupki rtęci
wskazywały około trzydziestu stopni, wobec tego większość społeczności
przebywała na dworze, korzystając ze sprzyjającej pogody. Rzadko kiedy słońce
zastępowało ciemne, pochłonięte w rozpaczy niebo.
Wszystko wydawało się być idealne. Dzieci, biegające na
ulicach, wrzeszczące, piszczące i śmiejące się w tym momencie nie były tak
uciążliwe. Rodzice byli zadowoleni, pochłonięci rozmową ze swoimi znajomymi.
Rozkoszowali się przyjemną w smaku lemoniadą. Wydawało się, że każdy znalazł
już swoje własne miejsce.
Klasa pani Benson ledwo wybłagała pobyt na placu za szkołą.
Rosła tam ogromna łąka, gdzie roiło się od owadów, których nauczycielka nie
znosiła. Dlatego tak rzadko spędzali lekcje poza salą. Poza tym, rosło tam
wiele pięknych kwiatów, które dziewczynki ubóstwiały. Czuły się wtedy, jak w
siódmym niebie, kiedy tam przebywały.
Dzieci zaczęły krzyczeć, biegać, przez co kobieta od razu
pożałowała swojej decyzji. Nie obyło się bez upomnienia uczniów. Tylko
niektórzy się do tego ustosunkowali, reszta miała ją zwyczajnie gdzieś. Nauczycielka
usiadła na najmniej brudnym miejscu, wyciągnęła gazetę, w całości pochłaniając
się plotkach dotyczących ciąży Kim Kardashian.
Chłopcy zabrali ze sobą piłkę, podzielili się na dwie
drużyny i rozpoczęli mecz, używając czterech patyków, jako zamiennik bramki. Jako nagrodę
wyznaczyli wyłączne prawa do jednej z najładniejszych dziewczynek w klasie.
Ten, który strzelił najwięcej goli — wygrywał. Czasami tak proste zasady
potrafiły doprowadzić do kłótni między nimi.
Podczas gdy rywalizowano o bardzo drogą nagrodę, dziewczynki
zajęły miejsca w bardziej uciszonym miejscu. Rozdzieliły się, również
urządzając konkurs na podobnych zasadach, co chłopcy. Każda z nich miała
stworzyć najpiękniejszy bukiet, jaki kiedykolwiek widziała, a efekt końcowy
zostanie poddany do ocenienie pani Benson. Ci siedmiolatkowie nie byli wcale
tacy głupi, prawda?
Jedna z dziewczynek, którą nie za bardzo interesowało
zbieranie chwastów, siedziała pod drzewem, wyrywając trawę z ziemi. Naprawdę
jej się nudziło, jednak nie miała nic innego do wyboru niż chłodzenie się pod
cieniem rośliny. Obserwowała zmagania chłopców, których również uważała za
głupich. Chyba wszystkich za takich uważała.
W pewnym momencie zauważyła małą blondynkę, wpatrującą się w
jej, niedawno zerwany, a do tego pięknie rozwinięty, kwiatek. Dziewczynce
również się podobał, dlatego pozwoliła jej na niego popatrzeć, bo przecież był
jej.
— M—mogę? — Usłyszała bardzo niepewny głosik.
Rosie — może z początku wydawała się normalna i całkiem w
porządku, jednak po jakimś czasie stawała się bardzo uciążliwa i nie do
zniesienia. Brunetka o tym doskonale wiedziała, ponieważ klasę wcześniej
zaczęły się „przyjaźnić”, jednak blondynka
ją bardzo denerwowała i dlatego zerwała z nią jakikolwiek kontakt. Od tamtej
pory była sama w klasie.
— Proszę, będzie dobrze pasował do twojego bukieciku. —
Podała jej zdobycz, chociaż miała powiedzieć coś w stylu: „ Nie, wypchaj się.
Znajdź sobie inne miejsce do szukania”, ale w ostateczności — zrezygnowała.
— Dziękuję, Ana. — Uśmiechnęła się.
— Mam na imię Diana. — Westchnęła.
— Oh tak, wiedziałam, tylko próbowałam cię zmylić.
— Tak, jasne.
— Mówię prawdę. — Oburzyła się.
— Dlaczego bawisz się w te głupie zbieranie kwiatków, Rosie?
— spytała, zupełnie ją ignorując.
— Bo lubię je zrywać. Moja mama kupiła mi taki piękny
wazonik, w który wkładam wszystkie bukieciki. Stoi u mnie w pokoju, może
chciałabyś zobaczyć?
— Nie wiem. — Wzruszyła ramionami. — Może bym chciała…
— Przyjdziesz do mnie dzisiaj? — Uradowała się.
— Dobrze. — Uśmiechnęła się, czując się wyjątkowo. — Pomóc
ci w zbieraniu?
— Tak, ale jeśli wygram, to ja biorę całą nagrodę.
— Nie ma sprawy. — Zaśmiała się, wstając z ziemi.
— Tylko zbieraj je ostrożnie, nie można pozwolić, by jeszcze
i one cierpiały.
— Dlaczego miałyby cierpieć?
— Diana. — Usłyszała,
jakby przez mgłę.
— Bo… — zaczęła,
jednak tajemniczy głos ponownie jej przerwał.
— Pora wstać.
— Nie chcę!
— Diana! — warknięcie.
Zamrugała kilkakrotnie
oczami, rozglądając się po pokoju. Już nie była na pięknej łące, tylko w chorej
i znienawidzonej rzeczywistości.
Nad dziewczyną stała
Mary, podpierając dłonie po bokach. Była zniecierpliwiona i co chwila
sprawdzała zegarek. Odetchnęła z ulgą, widząc, że Diana w końcu wstała. Od
kilkunastu minut próbowała ją obudzić, ale z tak twardego snu, rzadko co pomoże
w postawieniu kogoś na nogi.
— Boże, Diana. Ile można
spać? — Westchnęła, podciągając zasłony. Słońce zawitało w sypialni brunetki,
rażąc jej wrażliwe oczy.
— Mamo — jęknęła.
— Dzisiaj zakończenie,
powinnaś się powoli ubierać — stwierdziła, patrząc na nią wyczekująco.
— Właśnie, powoli.
— Kochanie, to już
koniec. Nie cieszysz się?
— Trudno się cieszyć o
siódmej rano, kiedy wszystko zaczyna się o dziewiątej. — Oburzyła się. —
Dlaczego obudziłaś mnie tak wcześnie?
— Nie potrafisz się
cieszyć z prostych rzeczy?
— Nie o tej godzinie.
— Wolałam cię wcześniej
obudzić, ponieważ teraz zajęło mi to bardzo dużo czasu.
— Nie przyjmuję
wytłumaczenia.
— Własnej matki?
— Przemyślę to jeszcze. —
Zaśmiała się.
— Wiesz, że jestem z
ciebie dumna? — Uśmiechnęła się i usiadła obok niej na łóżku.
— Niepotrzebnie —
mruknęła.
— Co ty w ogóle mówisz?
Wszystko poszło świetnie, zdałaś z wyróżnieniem, dałaś sobie radę z tym chamem.
Z pewnością w collegu znajdziesz nowych, bardziej wartościowych znajomych niż
tych, z którymi musiałaś się zmagać przez tyle czasu. Tyle zmarnowanego czasu,
prawda? — Pogłaskała jej policzek.
— Tak. — Westchnęła.
— Teraz dasz radę zrobić
wszystko, jesteś niezniszczalna. — Zaśmiała się. Gdybyś tylko wiedziała.
— Prawie. — Skrzywiła się.
— Dobrze, kochanie.
Muszę się już zbierać do pracy. Śniadanie już zrobiłam, więc, cóż. Powodzenia. —
Przytuliła córkę, po czym wyszła z sypialni.
— Nie, dziękuję! —
krzyknęła za nią.
Wyczołgała się spod
kołdry dopiero po godzinie oglądania serialu. Poszła do łazienki i wzięła
szybki prysznic. Owinęła się ręcznikiem, zastanawiając się czy to dobry pomysł,
by znowu to zrobiła. Potrząsnęła głową, zamknęła oczy i weszła na wagę. Z jej
oczu mimowolnie popłynęły łzy, chociaż nie spojrzała jeszcze na licznik.
Wiedziała, co tam zobaczy.
Wytarła mokre policzki,
wzięła kilka głębszych oddechów, patrząc na ilość kilogramów. Waga wciąż stała
w miejscu, tak samo jak ona. Była załamana, nie chciała już więcej na siebie
patrzeć. Warknęła głośno, opierając się o ścianę. Łkała cicho, mimo to że w
domu już nikogo nie było. Była sama i zapomniana.
Skoro czujesz się tak okropnie, to dlaczego nic nie robisz,
mój kochany grubasku?
— Brzmisz, jakbyś chciał
pomóc. — Prychnęła.
Może chcę, może nie. Wiesz, co o tobie sądzę, i wiesz, że
tego nie zmienisz.
— Nie muszę cię słuchać.
To dlaczego od tylu lat wciąż tu jestem? Dlaczego się mnie
nie pozbędziesz? Myślałaś o tym?
— Zostaw mnie w spokoju.
Masz tylko mnie…
Podniosła się z podłogi,
ubrała się w bardziej uroczysty strój; ciemne spodnie i białą koszulkę z
marynarką, a na to narzuciła ciemną togę Nie była w stanie założyć sukienki,
którą kupiła kilka miesięcy temu. W lustrze cały czas widziała wystający
brzuch, grube łydki i obszerne pośladki. W ciągu kilku minut miała już kolejny
powód do rozpaczania nad sobą. Tylko, czy to było właściwe? Czy nie lepiej
byłoby coś zrobić?
I tak tego nie zrobisz.
Sięgnęła po torebkę,
wrzucając do niej kilka niezbędnych rzeczy, po czym opuściła dom. Do
zakończenia tego rozdziału pozostało jej niecałe półgodziny. Na jej twarzy
pojawił się cień uśmiechu. Marzyła tylko o tym, by ta uroczystość skończyła
się, jak najszybciej, aby mogła wrócić do swojego cichego zakątka i rozkoszować
się wolnością, której od bardzo dawna potrzebowała.
Idąc ulicami Londynu,
myślała nad tym miejscem. Wychowywała się tutaj od dziecka i trudno byłoby jej
zostawić te miasto, gdyby musiała wyjechać aż do Glasgow. Ale nie jechała,
zostaje tutaj. Tylko ta wiadomość też napawała ją smutkiem. Nie wiedziała, co
ma zrobić, by było dobrze.
— Diana do cholery! —
Usłyszała za sobą, jak przez mgłę.
Zamrugała kilkakrotnie
oczami, wyrywając się z zamyślenia. Odwróciła się, widząc machającego Liama. Z
jej ust wydostało się westchnięcie, bo wiedziała, że będzie musiała z nim jechać,
tak czy inaczej, i, że prawdopodobnie, zacznie
rozmowę
o jej, niezbyt przemyślanej, wiadomości.
— Musisz tak krzyczeć? —
zapytała, gdy podjechał koło niej.
— Przez kilka dobrych
minut cię wołałem, a ty nic.
— Oh, nie usłyszałam.
— Dobra, wsiadaj, bo
mamy mało czasu.
— A skąd pomysł, że chcę
z tobą w ogóle gdzieś jechać?
— Bo zakończenie zaczyna
się za niecałe dziesięć minut, ty nie jesteś nawet w połowie drogi i właśnie
marnujesz czas na rozmawianie ze mną — podsumował.
— To może przestaniemy
gadać, a ja sobie pójdę. — Lubiła mu działać na nerwy.
— Diana, proszę, Harry
mnie zabije, jeśli nie zdążę.
— Cóż, ciebie, nie mnie.
— Uśmiechnęła się.
— Jesteś denerwująca.
— Wiem, czy to nie
cudowne i nadzwyczajne?
— Bardzo nadzwyczajne. —
Westchnął. — Wsiadasz?
— Mogłeś zaproponować mi
to w bardziej milszy sposób, ale okej. — Wzruszyła ramionami.
Chłopak odjechał z
piskiem opon, gdy tylko zamknęła za sobą drzwi. W radiu puścili najnowszą
piosenkę Demi Lovato. Powodowała, że w aucie nie było tak bardzo cicho,
ponieważ ani Diana ani Liam nie zamierzali się odezwać, jako pierwsi. Duma na
to nie pozwalała.
Kiedy dotarli pod dom
Stylesa, dziewczyna zawahała się nieco. Brunet chciał usiąść na miejscu
pasażera, jednak gdy zauważył, że jest już zajęte, bez jakiekolwiek słowa,
zajął fotel z tyłu. Nie zapiął pasów, mimo morderczego spojrzenia Payne’a.
Szczerze mówiąc, miał to
gdzieś.
Wkurzyło go to, że musiał
na niego tyle czekać, znowu. Ten
gościu powinien, zdecydowanie, wyjeżdżać godzinę wcześniej, by zdążyć, a Harry
mógłby w końcu zdać te pieprzone prawo jazdy, ale cóż, skupmy się bardziej na winie Liama.
— Siema Liam, cześć
Harry, co tam? — Usłyszał sztuczny głos Payne’a, na co przewrócił oczami, tak,
by to zauważył.
— Daruj sobie, cioto. —
Widać, że Styles nie był w humorze i wcale nie chciał tego ukrywać.
— Widzę, że okres się
zbliża. — Skwitował bez jakichkolwiek emocji.
— Przypomnij mi,
dlaczego wciąż się z tobą zadaję?
— Bo ciągle znoszę twoje
humorki. — Prychnięcie.
— Taa — mruknął
obrażony.
W końcu dojechali pod
liceum. Harry wysiadł z auta, jako
pierwszy; trzasnął drzwiami i w szybkim tempie znalazł się na dziedzińcu.
Pozostała dwójka zrobiła to trochę wolniej
i delikatniej, niż wiecznie obrażony chłopak.
Po przejściu przez
bramę, rozdzielili się i każdy poszedł w swoją stronę. Diana z niechęcią
podążała w stronę swojej klasy. Nie chciała być przedwcześnie zauważona,
szczególnie przez Josha. Miała nadzieję, że nie przyjdzie. To głupie, przecież
musiał tu być czy tego chciał czy nie.
— Dobrze, skoro wszyscy
już jesteśmy, możemy zaczynać. — Głos zabrał dyrektor szkoły, ubrany w bardzo
drogi garnitur. — Nie będę mówił bardzo długo, ponieważ wiem, że chcecie
zakończyć już ten rozdział. Więc, wiedzcie, że jestem z was bardzo dumny, z
waszych osiągnięć zarówno w nauce, jak i sporcie, sztuce i innych przedmiotów.
Te wszystkie sukcesy zapisują się w dziejach naszej szkoły, które za kilka lat
będą podziwiane przez następne pokolenia. Cieszę się, że wybraliście właśnie
nas do nabywania nowych doświadczeń, poznawania znajomych. Do rozwijania się
społecznie. Dziękuję wam wszystkim za wspaniale spędzone lata. A teraz
przejdźmy do nagród za osiągnięcia w… — I dalej Diana zupełnie się wyłączyła.
Nie chciało jej się go słuchać. Teraz nie miała z tą szkołą nic wspólnego.
…
— Będę tęsknił za tobą,
kuleczko — szepnął jej na ucho.
— Ja nie. — Również
szepnęła.
— Jak możesz? Od
początku mi na tobie zależało. — Usłyszała śmiech za sobą.
— Bez wzajemności. —
Wzruszyła ramionami i poszła prosto do klasy.
Nauczycielka rozdała
dyplomy, powiedziała kilka słów od siebie, roniąc przy tym wymuszone łzy, po
czym pozwoliła wszystkim wrócić do domów. Oczywiście, cała klasa zmówiła się na
pizzę, oczywiście, nie włączyli w to Diany. Ale nawet ją to nie obchodziło.
Zakończyła to wszystko w tym momencie. Już więcej nie będzie się czuła tak
okropnie, jak wtedy gdy przekraczała progi tej placówki.
Na dziedzińcu zauważyła
Liama, otoczonego kilkoma znajomymi. Nie chciała się narzucać ani przeszkadzać,
więc sprawnie ominęła grupkę. Kiedy była kilka metrów od szkoły, usłyszała, jak
ktoś ją woła. To był zły znak, a ona chciała jak najszybciej się stąd wyrwać.
— Diana, ile można się
do ciebie drzeć? — spytał zziajany Payne.
— Nie chciałam
przeszkadzać. — Wskazała dyskretnie na chłopaków obok niego.
— Nie przeszkadzasz.
Idziesz z nami do mnie? — Uśmiechnął się przyjaźnie, jednak dziewczyna
wiedziała, że musiała odmówić. Po prostu musiała.
— Nie, mam inne plany. —
Skłamała.
— Jakie? — Prychnął, na
co zamilkła. — No właśnie. Chodź, chłopacy się zgodzili.
— Nie chcę się wpraszać,
naprawdę. Może będzie lepiej, jak już pójdę.
— Diana… Proszę.
— Po prostu się przejdę
i zaraz wracam, okej?
— Okej. — Uśmiechnął
się.
Przez większą ilość
czasu szli w niezręcznej ciszy, a Diana od razu pożałowała swojej decyzji.
Przecież mogła powiedzieć coś w stylu „Zostaw mnie w spokoju, nigdzie z tobą
nie pójdę”, ale nie. Musiała powiedzieć to cholerne tak.
Dzień nauczyciela, siedzę w domu, zwracając swoje śniadanie, co może być lepsze od tego? Aghh, nienawidzę chorować. Mam nadzieję, że to szybko minie. Co do waszych komentarzy pod poprzednim rozdziałem; postaram się poprawić wszystkie przecinki, posprawdzam jeszcze raz wszystkie teksty i myślę, że to pomoże w uzyskaniu przejrzystości w czytaniu. Następna sprawa; opisy i dialogi. To jest na prawdę trudna sprawa, ponieważ podczas prowadzenia poprzedniego bloga, gdy założyłam współpracę z betą, poleciła mi, by w rozdziałac pojawiało się więcej rozmów, ponieważ wtedy (prawdopodobnie) bardziej wczujemy się w emocje w bohaterów. Jestem jednak świadoma tego, że opisy również pełnią dużą rolę i będę się starać, aby je urozmaicić. Dziękuję wam za wasze uwagi, bo to na prawdę daje do myślenia. Trzymajcie się ciepło :**
Wybacz, że dopiero teraz komentuję, ale jestem aktualnie pozbawiona internetu i muszę radzić sobie jedynie z transmisją danych na telefonie :-:
OdpowiedzUsuń"Rosła tam ogromna łąka" - Łąka nie rośnie. Ona po prostu jest :D
"Czuły się wtedy, jak w siódmym niebie, kiedy tam przebywały." Bez tego wtedy i przecinka po nim.
"(...)pod cieniem rośliny" Raczej w cieniu rośliny. :)
"(...)zmagać przez tyle czasu. Tyle zmarnowanego czasu, prawda?" czasu się powtarza. Raczej nie zwracam ludziom uwagi na powtórzenie, ale niektóre aż bolą, kiedy następują niemal po sobie. :')
"Odwróciła się, widząc machającego Liama." - Brzmi tak, jakby odwróciła się, ponieważ zobaczyła Liama. Musisz uważać na imiesłowy. Poprawnie będzie Gdy się odwróciła, zobaczyła machającego do niej Liama. :)
"Z jej ust wydostało się westchnięcie, bo wiedziała, że będzie musiała z nim jechać, tak czy inaczej, i, że prawdopodobnie, zacznie rozmowę o jej, niezbyt przemyślanej, wiadomości." Wybacz, ale to zdanie mnie boli. I to bardzo. Przecinków jest tak dużo, że idzie oczopląsu dostać, a zdanie też nie ma raczej sensu w takim ułożeniu. Może coś w stylu Z jej ust wydostało się westchnięcie, ponieważ wiedziała, że będzie musiała z nim jechać, niezależnie od swojej woli, a on prawdopodobnie zacznie rozmowę o jej niezbyt przemyślanej wiadomości. I przecinki wywalone, a zdanie jako tako brzmi odrobinę lepiej. :)
"(...) gdy podjechał koło niej." Matko, ilu ludzi robi ten błąd... koło to jest w rowerze. "obok" lub "do" jak już ;)
"(...) w bardziej milszy sposób" Bez tego "bardziej", ponieważ wprowadzasz podwójne stopniowanie, a jest to nieprawidłowe.
Okej, to tyle z błędów. Josh, czy jak ten ziomek się nazywał (jest taką kupą, że ciągle zapominam xd) mnie tak irytuje, że to jest aż niewyobrażalne. A w tym rozdziale odezwał się zaledwie dwa razy! Głupi śmieć ;o
Zastanawia mnie czy Diana jest naprawdę gruba, czy ludzie po prostu chcą jej dopiec i ona sama wmawia sobie to przez nich.
Hazz jest taką cudną księżnisią z masą kaprysów. Na miejscu Liama chyba w końcu bym mu przywaliła :')
Wgl piszę ten komentarz już pół godziny. Uwielbiam pisanie komentarzy z telefonu <3
Pozdrawiam i zapraszam do mnie ---> cios-przeszlosci :*