"Nie mogę wprawdzie powiedzieć, czy będzie lepiej, gdy będzie inaczej, ale tyle rzec mogę, że musi być inaczej, jeśli ma być dobrze."
Oparł się bezradnie o
ścianę, dłoń nadal trzymając na klamce. Westchnął cicho, po chwili otwierając
drzwi i wychodząc na korytarz, jednak nikogo tam nie zastał. Dobra, przecież
była dorosła, mogła robić, co chciała. Szkoda tylko, że jedynie ona tak myślała.
Zamknął za sobą drzwi,
wyjął komórkę z kieszeni i poszedł do salonu. Usiadł na wygodnej kanapie i
otworzył pole do pisania wiadomości. Zastanawiał się, czy to nie będzie
bezsensowne, ponieważ Diana, zapewne, wyłączyła swoją komórkę, chcąc mieć cały
świat w głębokim poważaniu, więc szybko odłożył telefon.
Sięgnął pilot, którym
włączył telewizor, szukając jakiegoś ciekawego kanału, który był wart jego
uwagi. Cóż, nic nie znalazł.
Ostatecznie zdecydował
się na powtórkę jakiegoś filmu, który oglądał już wcześniej niezliczoną ilość
razy. Ułożył się wygodniej na kanapie, podparł głowę dłonią, przechylając ją i
w ten sposób spędził pierwsze półgodziny, totalnie zmarnowane półgodziny.
Kilka minut później
przełączył na wiadomości, gdzie mówili o wybuchu elektrowni, o śmierci jednego
ze znanych muzyków, o nadchodzących świętach bożego narodzenia, co było
niedorzeczne, ponieważ dość niedawno zaczął się lipiec, a święta, o ile było mu
wiadomo, rozpoczynały się w grudniu. No tak, szybko zleci, to tylko cztery miesiące.
Kolejny wypadek, kolejne
pobicie, kolejny skandal — wszędzie coś się działo. I to sprawiło, że Liam, po
raz pierwszy, po wyjściu Diany zaczął się o nią martwić, ponieważ po
wysłuchaniu tego wszystkiego, przed jego oczami pojawiały się same ciemne myśli.
Spojrzał na telefon,
zastanawiając się, co mógłby zrobić w tej sytuacji. Gdyby poszedł jej szukać,
to niewiadomo kiedy by ją znalazł, bo Glasgow nie jest wcale takie małe i sam
mógłby się zgubić, bo nie znał tego miasta aż tak dobrze. Ona też nie znała,
więc istniało prawdopodobieństwo, że również mogłaby się gdzieś wkopać.
Nie znał tu nikogo, kto
mógłby mu pokazać, gdzie mógłby znaleźć klub, w którym prawdopodobnie znalazłby
Dianę. Jak bardzo idiotycznie to zabrzmiało?
Ostatecznie wystukał na
klawiaturze krótkie:
O której zamierzasz wrócić? Liam.
Wiedział, że dziewczyna
i tak nie odpisze, bo pewnie była zajęta
piciem alkoholu w samotności, albo jeszcze gorzej — z jakimś starym gościem i
to doprowadziło go do tego, że w jak najszybszym tempie wybrał jej numer,
czekając, aż odbierze. Nadzieja matką głupich.
W pewnym momencie
usłyszał dzwonek, więc z niechęcią udał się do drzwi, z telefonem przy uchu
oczywiście. Nacisnął klamkę, a jego oczom ukazała się drobna kobieta w dość
podeszłym wieku. Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, co chłopak starał się
odwzajemnić, jednak słabo mu to wychodziło. Schował komórkę do kieszeni i
ponownie spojrzał na siwowłosą kobietę.
— Um, dobry wieczór? —
zaczął niepewnie.
— Przepraszam, złotko.
Myślałam, że mieszkanie nie zostało sprzedane, a tu taka niespodzianka.
— Na razie nie zapadła
taka decyzja. — Zmarszczył brwi.
— Podobno przyjechała
tu ktoś z rodziny Mary, więc ty musisz
myć Dylan.
— Nazywam się Liam,
proszę pani.
— W takim razie, gdzie
jest Dylan?
— Nie ma żadnego Dylana,
być może chodzi pani o Dianę, córkę Mary.
— Możliwe, że coś
pokręciłam, więc mógłbyś ją zawołać? Chciałabym z nią porozmawiać.
— W tej chwili jej nie
ma.
— A kiedy będę mogła ją
tu zastać? — spytała smutno.
— Powiem szczerze, że
nie wiem. — Westchnął. — Wyszła jakąś godzinę temu, bo chciała się trochę
odstresować i teraz nie wiem, co robić, gdzie jej szukać, a w dodatku nie
odbiera telefonu.
— Mówiła, gdzie zamierza
pójść?
— Do jakiegoś baru, ale
przecież w okolicy jest ich mnóstwo, a ona może być w każdym z nich. — Opuścił
dłonie bezwładnie wzdłuż ciała.
— Zamówiła taksówkę czy
poszła na pieszo?
— Nie jestem pewien, ale
chyba taksówkę. — Podrapał się po głowie, zastanawiając się, do czego zmierza
kobieta.
— Chyba wiem, gdzie
powinna być. Mój znajomy ma akurat zmianę i jest bardzo leniwy, więc zapewne
zawiózł ją do takiej speluny niedaleko centrum. Z pewnością trawisz, nawet
jeśli miałbyś iść na nogach, skarbie.
— Jest pani pewna?
— Kochanie, mieszkam tu
odkąd pamiętam, a, jak sam widzisz, nie jestem młodziutka, chociaż kiedyś…
— Jestem pewny, że
historia, którą ma zamiar opowiedzieć, będzie naprawdę interesująca, jednak teraz
mam coś poważnego do zrobienia.
— Rozumiem, wpadnij
kiedyś do mnie na herbatkę, a wtedy dowiesz się więcej rzeczy. — Puściła do
niego oczko i zniknęła za drzwiami.
Liam stał jeszcze przez
chwilę w miejscu, myśląc nad jej zachowaniem, jednak teraz nie ona była
najważniejsza. Poza tym miał nadzieję, że nie spotka jej już nigdy więcej.
Zatrzasnął drzwi, nie
trudząc się z szukaniem klucza. Wyszedł na ulicę, kierując się w stronę
wskazanego budynku. Już z oddali widział, choć słabo oświetlony, napis Seventh Heaven, w którym kilka literek
się nie świeciło, ale to tylko mały, całkiem nieistotny szczegół. Pokręcił
głową przez jego głupie myśli, które wciąż sprawiały, że nie przestawał się
martwić.
Po kilkunastu minutach stanął przed klubem, o
ile mógł to tak nazwać. Miał nadzieję, że Dianę od początku zraził widok tego
miejsca i odeszła stąd jak najszybciej. Chociaż wtedy miałby więcej trudności w
znalezieniu jej. Westchnął cicho, wchodząc do środka.
Tuż przy wejściu powitał
go potężnej postury mężczyzna, żądający dowodu, bo jak stwierdził: Ten klub nie jest miejscem dla gówniarzy,
którzy nie chcą mieć problemów, co go trochę przeraziło. Mimo tego, że miał
już te dwadzieścia lat i powinien być męski i odważny. Przynajmniej mógłby
sprawiać takie wrażenie.
Mierzyli się wzrokiem
przez kilka dobrych minut. Żaden z nich nie zamierzał przerwać. Wyglądało to na
walkę, pomiędzy zdesperowanym Liamem, a pełnym nienawiści do wszystkich
ochroniarzem. Mężczyzna uśmiechnął się półgębkiem, obracając dowód nastolatka w
dłoniach. Ostatni raz rzucił okiem na chłopaka, oddał mu jego własność i
uchylił mosiężne drzwi, by ten mógł swobodnie przejść.
Liam zmarszczył brwi,
dziwiąc się zachowaniem ochroniarza. Przed chwilą był gotowy sprać go na kwaśne
jabłko i wytrzeć nim podłogę, a teraz, jak gdyby nigdy nic, przepuszcza go w
drzwiach. Zatrzymał się więc i spojrzał na niego, oczekując… w zasadzie sam nie
wiedział czego. Może przydałyby się jakieś wyjaśnienia? Cokolwiek.
— Zaczynasz mnie męczyć.
— Zabrzmiał ciężki, zachrypnięty głos.
— Nie rozumiem tu
czegoś. — Postanowił zaryzykować, to była jego ostatnia, aż tak spontaniczna,
decyzja.
— Co tutaj rozumieć?
Wchodzisz albo stąd idziesz i nie zawracasz mi dupy — burknął. — Ile mam czekać
na odpowiedź?
— Dobra, wchodzę. — Uniósł
ręce w geście obronnym.
— Myślałem, że się już
nie doczekam. — Wywrócił oczami i zatrzasnął drzwi za chłopakiem.
Liam wzdrygnął się na
huk, jakie wywołał ochroniarz i przyśpieszył kroku. Dostał się do głównej
części budynku, rozglądając się na wszystkie strony. Wiedział, po co tu
przyszedł, ale nie wiedział, czy jego cel zostanie osiągnięty.
Cały klub wykonany był z kiepskiej jakości
materiałów, o czym mogła świadczyć skrzypiąca, w niektórych miejscach popękana,
podłoga. Ściany pokryte abstrakcyjnymi obrazami, które swoją drogą były krzywo
powieszone, ale to nie był czas na takie przemyślenia. W prawym rogu wydzielone
było miejsce do tańczenia. Mimo dość wczesnej godziny, bawiło się już tam kilka
osób. Jeśli szukasz taniego alkoholu i smętnej zabawy, zapraszamy do Seventh
Heaven.
Pokręcił głową i skierował
się w stronę małego barku. Jego uwagę od razu przyciągnął telefon z niebieską
obudową, leżący samotnie na blacie. Chłopak doskonale wiedział, do kogo on
należał. Usiadł na najbliższym krześle i odblokował komórkę. To wcale nie tak,
że podglądał Dianę, jak wpisuje hasło, to wydarzyło się zupełnie przypadkowo.
Kogo ty chcesz oszukać Liam?
Zauważył kilka
nieodebranych połączeń od siebie i niedokończoną wiadomość.
Przestań do mnie dzwonić idioto, bo zaczynam mieć cie dosyć.
Nie mieszaj się w moje życie do cholery! Potrafię sama o siebie zadb…
W tym momencie poczuł,
że tak naprawdę nic o niej nie wiedział, że tak naprawdę nie był w stanie
przewidzieć tego, co może zrobić. Był jedynie obserwatorem jej życia, był tylko
jednym z wielu. Mógł tylko liczyć na niespodziewany zwrot akcji albo na szczęście,
którego teraz tak bardzo potrzebował. Może los tym razem się do niego
uśmiechnie?
Westchnął ciężko i
odłożył telefon, masując obolałe skronie. W pewnej chwili usłyszał, jak ktoś
postawił przed nim kieliszek. Podniósł głowę, kierując zdezorientowane spojrzenie
do staruszka przed nim. Ten wzruszył ramionami, wyciągnął butelkę trunku i wlał
go do szkła.
— Nie wyglądasz na
przestępcę, więc zgaduję, że nim nie jesteś? — Podniósł jedną brew do góry.
— Ma pan oko —
powiedział, chwytając za kieliszek.
— Po tylu latach
przepracowanych w tej spelunie, mogę powiedzieć, że jestem w pełni doświadczony
w takich sprawach. Co cię tu sprowadza?
— Czy każdy, kto tu
przychodzi, opowiada panu całą historię życia?
— Uwierz mi, kiedy są
wystarczająco napici, zaczynają mówić o swoich związkach, problemach i
wydarzeniach, które zmieniły ich życie. Mógłbym napisać książkę o tym, kto kogo
zdradził.
— Niczym Moda na sukces.
— Powiedzmy,
chłopcze. Wiesz, że to nieładnie grzebać
w cudzym telefonie? — Zmierzył go podejrzliwym wzrokiem.
— On należy do mojej
przyjaciółki, z którą się pokłóciłem i teraz jej szukam, więc jeśli pan ją
gdzieś widział…
— Mówiła, że nie ma
przyjaciół. Okłamała mnie skubana.
— To skomplikowane. Jak
dużo pan wie?
— Wystarczająco, by wiedzieć,
że jest bardzo słaba nerwowo.
— Mówiła, gdzie zamierza
pójść?
— Syn właściciela klubu
ją zabrał.
— Jak to zabrał? — Ciało
chłopaka spięło się.
— Evans to bardzo złe
dziecko, wciąż się dziwię, że on żyje. To skończony… i z góry przepraszam za
moje słownictwo, bo przecież jako stary gbur powinienem uczyć cię ładnych słów,
no ale cóż. Na czym skończyłem? Ach, no tak. Evans to skończony chuj.
— I pozwolił pan ją tak
po prostu zabrać?! — Zdenerwowany uderzył pięścią w stół.
— Ona jest dorosła,
powinna sama podejmować ważne decyzje.
— Kurwa kurwa kurwa —
mamrotał, ciągnąć się za włosy.
— Chyba pozostało we
mnie jeszcze trochę serca. Tam. — Wskazał na białe drzwi. — Jest tylne wejście,
bardzo sprytnie ukryte, nieprawdaż? Zapewne tamtędy ten gnój wydostał się na
zewnątrz.
— Może wiesz coś jeszcze? Jakieś wskazówki,
gdzie mógł pojechać? Cokolwiek. — Spojrzał na niego błagalnie.
— Evans jest sprytny,
uważaj na niego.
— Dziękuję za wszystko.
— Robię to tylko i
wyłącznie dla niej, nie myśl sobie.
— Do zobaczenia —
krzyknął, prawie że biegnąc w stronę drzwi.
— Szalony dzieciak. —
Pokręcił głową, czyszcząc szklankę.
Kiedy znalazł się na
zewnątrz, nie zauważył nic, prócz jednej lampy po drugiej stronie ulicy. Kopnął
śmietnik, stojący najbliżej niego, ciągnął się za włosy z ogarniającej go
bezsilności. Był pieprzonym idiotą, jak mógł jej pozwolić w ogóle opuścić
mieszkanie? Dlaczego za nią nie poszedł i ochronił?
Usiadł na brudnych
schodkach, nucąc pod nosem jakąś uspokajającą melodią. Nie mógł ogarnąć swoich myśli,
wszystkie pisały czarne scenariusze, gdzie Diana leży w jakimś rowie albo
uliczce i cierpi bardziej, niż cierpiałaby u jego boku. Brak pewności, że jest
bezpieczna, to chyba najgorsze uczucie na świecie.
Stracił już rachubę
czasu, nie wiedział, ile tu już właściwie siedział i czekał na nie wiadomo co.
Wstał i ostatni raz omiótł wzrokiem całą uliczkę, po czym z powrotem wpadł do
klubu. Skierował się w stronę baru, gdzie dalej przebywał mężczyzna. Usiadł na
krzesełku, spoglądając na niego błagalnym wzrokiem.
— Mam nadzieję, że nie
jesteś takim idiotą i nie przesiedziałeś półtorej godziny na tym zadupiu? —
Mówił, przecierając blat brudną szmatką. — Cóż, miała rację.
— Może jest jeszcze coś,
czego mi pan nie powiedział. Wszystko jest teraz ważne.
— Może po prostu powinieneś
dać jej spokój i chwilę wytchnienia? To bardzo ambitna, aczkolwiek zagubiona
dziewczyna.
— Chcę dla niej tylko
dobrze. — Pokręcił głową.
— Czasami za bardzo się
staramy i wychodzi odwrotny skutek.
— Może czasami za bardzo
wtrącałem się w jej życie, ale to wszystko robiłem dla niej, żeby mogła zaznać
trochę szczęścia.
— I co z tego wyszło? —
Podniósł brew do góry.
— Nie wiem, niczego już
nie jestem pewny.
— Prawdopodobnie mnie za
to zwolnią, ale i tak nie lubię tej roboty. — Zaśmiał się, wyciągając małą
karteczkę z kieszeni. — To jest tego walniętego dzieciaka… znaczy Dylan. Zawsze
coś pomylę.
— Dlaczego pan to robi?
— Co takiego?
— Pomaga, a przynajmniej
się stara. Przecież nawet się nie znamy, a ludzie nie pomagają komuś ot tak. —
Pstryknął palcami.
— Może spotkałeś za mało
ludzi na swojej drodze. Jesteś jeszcze młody, powoli poznajesz świat. W
zasadzie sam nie wiem, czemu wam pomagam. — Zamyślił się. — Być może to
dlatego, że żal mi Diany, myślę, że już za dużo wycierpiała i powinna w końcu
żyć na tyle dobrze, na ile zasługuje.
— Mam takie samo zdanie.
— Chwycił kartkę z adresem i uśmiechnął się do staruszka. — Diana z pewnością
jest wdzięczna.
— Zależy mi na tym, by w
końcu była szczęśliwa. Jesteś mi to w stanie obiecać?
— Obiecuję, że się
postaram.
— Sprytnie.
— Chyba już pójdę, wie
pan. — Wstał z krzesełka i ruszył w stronę wyjścia.
— Tylko pamiętaj, co mi
obiecałeś! Jeśli tego nie zrobisz, to cię znajdę i osobiście zniszczę życie!
Miłego wieczoru — dodał i powrócił do swoich obowiązków z poczuciem, że w końcu
zrobił coś dobrego.
Liam rozpoznał tę ulicę,
kiedyś bawił się tu razem z dzieciakami z sąsiedniego osiedla. Pamiętał
doskonale wszystkie pozdzierane kolana i łokcie, wszystkie zadrapania, które
świadczyły o dobrej zabawie. Teraz to miejsce będzie mu się kojarzyć jedynie ze
wstrętem.
Zauważył zapalone
światła w mieszkaniu, do którego drzwi właśnie pukał. Uderzył je kilkakrotnie,
a po chwili jeszcze mocniej, ponieważ nikt nie przychodził. Był coraz bardziej
zdenerwowany, zaś chęć wywarzenia drzwi coraz bardziej wzrastała.
Odetchnął z ulgą, gdy
drzwi w końcu się otworzyły. Widział w nich zdezorientowanego chłopaka, który
był kompletnie zaskoczony jego wizytą, zwłaszcza o tej porze. Minął go w przejściu, uderzając w
ramię, tak, to z pewnością był przypadek. Zaczął wołać Dianę, jednak nikt się
nie odzywał. Zmarszczył brwi, odwracając się w stronę chłopaka.
— Gdzie ona jest? —
warknął.
— O kim mówisz?
— Ta dziewczyna, którą
zabrałeś z klubu bez wyraźnej przyczyny.
— Już się nią dobrze zaopiekowałem.
— Zaśmiał się głośno.
— Co jej zrobiłeś? —
wysyczał pełny nienawiści. — Mów! — Popchnął go na ścianę.
— Nie będziesz mną
pomiatać w moim domu. — Odepchnął go, po czym zamierzył się do zadania ciosu,
jednak Liam był pierwszy.
Zaczęli się szarpać,
uderzać, przez co wylądowali na podłodze. Dylan leżał na ziemi unieruchomiony
przez bruneta. Z jego nosa ciekła krew, czuł też jej metaliczny posmak w
ustach.
— Liam — usłyszeli cichy
szept, przez co oboje skierowali wzrok w kierunku jego źródła.
Zaraz potem dziewczyna
upadła, nie mogąc utrzymać się na własnych nogach…
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Słoneczko, zostaw coś po sobie ☀