9.02.2016

Rozdział 24


"Nie mogę wprawdzie powiedzieć, czy będzie lepiej, gdy będzie inaczej, ale tyle rzec mogę, że musi być inaczej, jeśli ma być dobrze."

Oparł się bezradnie o ścianę, dłoń nadal trzymając na klamce. Westchnął cicho, po chwili otwierając drzwi i wychodząc na korytarz, jednak nikogo tam nie zastał. Dobra, przecież była dorosła, mogła robić, co chciała. Szkoda tylko, że jedynie ona tak myślała.
Zamknął za sobą drzwi, wyjął komórkę z kieszeni i poszedł do salonu. Usiadł na wygodnej kanapie i otworzył pole do pisania wiadomości. Zastanawiał się, czy to nie będzie bezsensowne, ponieważ Diana, zapewne, wyłączyła swoją komórkę, chcąc mieć cały świat w głębokim poważaniu, więc szybko odłożył telefon.
Sięgnął pilot, którym włączył telewizor, szukając jakiegoś ciekawego kanału, który był wart jego uwagi. Cóż, nic nie znalazł.
Ostatecznie zdecydował się na powtórkę jakiegoś filmu, który oglądał już wcześniej niezliczoną ilość razy. Ułożył się wygodniej na kanapie, podparł głowę dłonią, przechylając ją i w ten sposób spędził pierwsze półgodziny, totalnie zmarnowane półgodziny.
Kilka minut później przełączył na wiadomości, gdzie mówili o wybuchu elektrowni, o śmierci jednego ze znanych muzyków, o nadchodzących świętach bożego narodzenia, co było niedorzeczne, ponieważ dość niedawno zaczął się lipiec, a święta, o ile było mu wiadomo, rozpoczynały się w grudniu. No tak, szybko zleci, to tylko cztery miesiące.
Kolejny wypadek, kolejne pobicie, kolejny skandal — wszędzie coś się działo. I to sprawiło, że Liam, po raz pierwszy, po wyjściu Diany zaczął się o nią martwić, ponieważ po wysłuchaniu tego wszystkiego, przed jego oczami pojawiały się same ciemne myśli.
Spojrzał na telefon, zastanawiając się, co mógłby zrobić w tej sytuacji. Gdyby poszedł jej szukać, to niewiadomo kiedy by ją znalazł, bo Glasgow nie jest wcale takie małe i sam mógłby się zgubić, bo nie znał tego miasta aż tak dobrze. Ona też nie znała, więc istniało prawdopodobieństwo, że również mogłaby się gdzieś wkopać.
Nie znał tu nikogo, kto mógłby mu pokazać, gdzie mógłby znaleźć klub, w którym prawdopodobnie znalazłby Dianę. Jak bardzo idiotycznie to zabrzmiało?
Ostatecznie wystukał na klawiaturze krótkie:
O której zamierzasz wrócić? Liam.
Wiedział, że dziewczyna i tak nie odpisze, bo pewnie była zajęta piciem alkoholu w samotności, albo jeszcze gorzej — z jakimś starym gościem i to doprowadziło go do tego, że w jak najszybszym tempie wybrał jej numer, czekając, aż odbierze. Nadzieja matką głupich.
W pewnym momencie usłyszał dzwonek, więc z niechęcią udał się do drzwi, z telefonem przy uchu oczywiście. Nacisnął klamkę, a jego oczom ukazała się drobna kobieta w dość podeszłym wieku. Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, co chłopak starał się odwzajemnić, jednak słabo mu to wychodziło. Schował komórkę do kieszeni i ponownie spojrzał na siwowłosą kobietę.
— Um, dobry wieczór? — zaczął niepewnie.
— Przepraszam, złotko. Myślałam, że mieszkanie nie zostało sprzedane, a tu taka niespodzianka.
— Na razie nie zapadła taka decyzja. — Zmarszczył brwi.
— Podobno przyjechała tu  ktoś z rodziny Mary, więc ty musisz myć Dylan.
— Nazywam się Liam, proszę pani.
— W takim razie, gdzie jest Dylan?
— Nie ma żadnego Dylana, być może chodzi pani o Dianę, córkę Mary.
— Możliwe, że coś pokręciłam, więc mógłbyś ją zawołać? Chciałabym z nią porozmawiać.
— W tej chwili jej nie ma.
— A kiedy będę mogła ją tu zastać? — spytała smutno.
— Powiem szczerze, że nie wiem. — Westchnął. — Wyszła jakąś godzinę temu, bo chciała się trochę odstresować i teraz nie wiem, co robić, gdzie jej szukać, a w dodatku nie odbiera telefonu.
— Mówiła, gdzie zamierza pójść?
— Do jakiegoś baru, ale przecież w okolicy jest ich mnóstwo, a ona może być w każdym z nich. — Opuścił dłonie bezwładnie wzdłuż ciała.
— Zamówiła taksówkę czy poszła na pieszo?
— Nie jestem pewien, ale chyba taksówkę. — Podrapał się po głowie, zastanawiając się, do czego zmierza kobieta.
— Chyba wiem, gdzie powinna być. Mój znajomy ma akurat zmianę i jest bardzo leniwy, więc zapewne zawiózł ją do takiej speluny niedaleko centrum. Z pewnością trawisz, nawet jeśli miałbyś iść na nogach, skarbie.
— Jest pani pewna?
— Kochanie, mieszkam tu odkąd pamiętam, a, jak sam widzisz, nie jestem młodziutka, chociaż kiedyś…
— Jestem pewny, że historia, którą ma zamiar opowiedzieć, będzie naprawdę interesująca, jednak teraz mam coś poważnego do zrobienia.
— Rozumiem, wpadnij kiedyś do mnie na herbatkę, a wtedy dowiesz się więcej rzeczy. — Puściła do niego oczko i zniknęła za drzwiami.
Liam stał jeszcze przez chwilę w miejscu, myśląc nad jej zachowaniem, jednak teraz nie ona była najważniejsza. Poza tym miał nadzieję, że nie spotka jej już nigdy więcej.
Zatrzasnął drzwi, nie trudząc się z szukaniem klucza. Wyszedł na ulicę, kierując się w stronę wskazanego budynku. Już z oddali widział, choć słabo oświetlony, napis Seventh Heaven, w którym kilka literek się nie świeciło, ale to tylko mały, całkiem nieistotny szczegół. Pokręcił głową przez jego głupie myśli, które wciąż sprawiały, że nie przestawał się martwić.
 Po kilkunastu minutach stanął przed klubem, o ile mógł to tak nazwać. Miał nadzieję, że Dianę od początku zraził widok tego miejsca i odeszła stąd jak najszybciej. Chociaż wtedy miałby więcej trudności w znalezieniu jej. Westchnął cicho, wchodząc do środka.
Tuż przy wejściu powitał go potężnej postury mężczyzna, żądający dowodu, bo jak stwierdził: Ten klub nie jest miejscem dla gówniarzy, którzy nie chcą mieć problemów, co go trochę przeraziło. Mimo tego, że miał już te dwadzieścia lat i powinien być męski i odważny. Przynajmniej mógłby sprawiać takie wrażenie.
Mierzyli się wzrokiem przez kilka dobrych minut. Żaden z nich nie zamierzał przerwać. Wyglądało to na walkę, pomiędzy zdesperowanym Liamem, a pełnym nienawiści do wszystkich ochroniarzem. Mężczyzna uśmiechnął się półgębkiem, obracając dowód nastolatka w dłoniach. Ostatni raz rzucił okiem na chłopaka, oddał mu jego własność i uchylił mosiężne drzwi, by ten mógł swobodnie przejść.
Liam zmarszczył brwi, dziwiąc się zachowaniem ochroniarza. Przed chwilą był gotowy sprać go na kwaśne jabłko i wytrzeć nim podłogę, a teraz, jak gdyby nigdy nic, przepuszcza go w drzwiach. Zatrzymał się więc i spojrzał na niego, oczekując… w zasadzie sam nie wiedział czego. Może przydałyby się jakieś wyjaśnienia? Cokolwiek.
— Zaczynasz mnie męczyć. — Zabrzmiał ciężki, zachrypnięty głos.
— Nie rozumiem tu czegoś. — Postanowił zaryzykować, to była jego ostatnia, aż tak spontaniczna, decyzja.
— Co tutaj rozumieć? Wchodzisz albo stąd idziesz i nie zawracasz mi dupy — burknął. — Ile mam czekać na odpowiedź?
— Dobra, wchodzę. — Uniósł ręce w geście obronnym.
— Myślałem, że się już nie doczekam. — Wywrócił oczami i zatrzasnął drzwi za chłopakiem.
Liam wzdrygnął się na huk, jakie wywołał ochroniarz i przyśpieszył kroku. Dostał się do głównej części budynku, rozglądając się na wszystkie strony. Wiedział, po co tu przyszedł, ale nie wiedział, czy jego cel zostanie osiągnięty.
Cały klub wykonany był z kiepskiej jakości materiałów, o czym mogła świadczyć skrzypiąca, w niektórych miejscach popękana, podłoga. Ściany pokryte abstrakcyjnymi obrazami, które swoją drogą były krzywo powieszone, ale to nie był czas na takie przemyślenia. W prawym rogu wydzielone było miejsce do tańczenia. Mimo dość wczesnej godziny, bawiło się już tam kilka osób. Jeśli szukasz taniego alkoholu i smętnej zabawy, zapraszamy do Seventh Heaven.
Pokręcił głową i skierował się w stronę małego barku. Jego uwagę od razu przyciągnął telefon z niebieską obudową, leżący samotnie na blacie. Chłopak doskonale wiedział, do kogo on należał. Usiadł na najbliższym krześle i odblokował komórkę. To wcale nie tak, że podglądał Dianę, jak wpisuje hasło, to wydarzyło się zupełnie przypadkowo.
Kogo ty chcesz oszukać Liam?
Zauważył kilka nieodebranych połączeń od siebie i niedokończoną wiadomość.
Przestań do mnie dzwonić idioto, bo zaczynam mieć cie dosyć. Nie mieszaj się w moje życie do cholery! Potrafię sama o siebie zadb…
W tym momencie poczuł, że tak naprawdę nic o niej nie wiedział, że tak naprawdę nie był w stanie przewidzieć tego, co może zrobić. Był jedynie obserwatorem jej życia, był tylko jednym z wielu. Mógł tylko liczyć na niespodziewany zwrot akcji albo na szczęście, którego teraz tak bardzo potrzebował. Może los tym razem się do niego uśmiechnie?
Westchnął ciężko i odłożył telefon, masując obolałe skronie. W pewnej chwili usłyszał, jak ktoś postawił przed nim kieliszek. Podniósł głowę, kierując zdezorientowane spojrzenie do staruszka przed nim. Ten wzruszył ramionami, wyciągnął butelkę trunku i wlał go do szkła.
— Nie wyglądasz na przestępcę, więc zgaduję, że nim nie jesteś? — Podniósł jedną brew do góry.
— Ma pan oko — powiedział, chwytając za kieliszek.
— Po tylu latach przepracowanych w tej spelunie, mogę powiedzieć, że jestem w pełni doświadczony w takich sprawach. Co cię tu sprowadza?
— Czy każdy, kto tu przychodzi, opowiada panu całą historię życia?
— Uwierz mi, kiedy są wystarczająco napici, zaczynają mówić o swoich związkach, problemach i wydarzeniach, które zmieniły ich życie. Mógłbym napisać książkę o tym, kto kogo zdradził.
— Niczym Moda na sukces.
— Powiedzmy, chłopcze.  Wiesz, że to nieładnie grzebać w cudzym telefonie? — Zmierzył go podejrzliwym wzrokiem.
— On należy do mojej przyjaciółki, z którą się pokłóciłem i teraz jej szukam, więc jeśli pan ją gdzieś widział…
— Mówiła, że nie ma przyjaciół. Okłamała mnie skubana.
— To skomplikowane. Jak dużo pan wie?
— Wystarczająco, by wiedzieć, że jest bardzo słaba nerwowo.
— Mówiła, gdzie zamierza pójść?
— Syn właściciela klubu ją zabrał.
— Jak to zabrał? — Ciało chłopaka spięło się.
— Evans to bardzo złe dziecko, wciąż się dziwię, że on żyje. To skończony… i z góry przepraszam za moje słownictwo, bo przecież jako stary gbur powinienem uczyć cię ładnych słów, no ale cóż. Na czym skończyłem? Ach, no tak. Evans to skończony chuj.
— I pozwolił pan ją tak po prostu zabrać?! — Zdenerwowany uderzył pięścią w stół.
— Ona jest dorosła, powinna sama podejmować ważne decyzje.
— Kurwa kurwa kurwa — mamrotał, ciągnąć się za włosy.
— Chyba pozostało we mnie jeszcze trochę serca. Tam. — Wskazał na białe drzwi. — Jest tylne wejście, bardzo sprytnie ukryte, nieprawdaż? Zapewne tamtędy ten gnój wydostał się na zewnątrz.
—  Może wiesz coś jeszcze? Jakieś wskazówki, gdzie mógł pojechać? Cokolwiek. — Spojrzał na niego błagalnie.
— Evans jest sprytny, uważaj na niego.
— Dziękuję za wszystko.
— Robię to tylko i wyłącznie dla niej, nie myśl sobie.
— Do zobaczenia — krzyknął, prawie że biegnąc w stronę drzwi.
— Szalony dzieciak. — Pokręcił głową, czyszcząc szklankę.
Kiedy znalazł się na zewnątrz, nie zauważył nic, prócz jednej lampy po drugiej stronie ulicy. Kopnął śmietnik, stojący najbliżej niego, ciągnął się za włosy z ogarniającej go bezsilności. Był pieprzonym idiotą, jak mógł jej pozwolić w ogóle opuścić mieszkanie? Dlaczego za nią nie poszedł i ochronił?
Usiadł na brudnych schodkach, nucąc pod nosem jakąś uspokajającą melodią. Nie mógł ogarnąć swoich myśli, wszystkie pisały czarne scenariusze, gdzie Diana leży w jakimś rowie albo uliczce i cierpi bardziej, niż cierpiałaby u jego boku. Brak pewności, że jest bezpieczna, to chyba najgorsze uczucie na świecie.
Stracił już rachubę czasu, nie wiedział, ile tu już właściwie siedział i czekał na nie wiadomo co. Wstał i ostatni raz omiótł wzrokiem całą uliczkę, po czym z powrotem wpadł do klubu. Skierował się w stronę baru, gdzie dalej przebywał mężczyzna. Usiadł na krzesełku, spoglądając na niego błagalnym wzrokiem.
— Mam nadzieję, że nie jesteś takim idiotą i nie przesiedziałeś półtorej godziny na tym zadupiu? — Mówił, przecierając blat brudną szmatką. — Cóż, miała rację.
— Może jest jeszcze coś, czego mi pan nie powiedział. Wszystko jest teraz ważne.
— Może po prostu powinieneś dać jej spokój i chwilę wytchnienia? To bardzo ambitna, aczkolwiek zagubiona dziewczyna.
— Chcę dla niej tylko dobrze. — Pokręcił głową.
— Czasami za bardzo się staramy i wychodzi odwrotny skutek.
— Może czasami za bardzo wtrącałem się w jej życie, ale to wszystko robiłem dla niej, żeby mogła zaznać trochę szczęścia.
— I co z tego wyszło? — Podniósł brew do góry.
— Nie wiem, niczego już nie jestem pewny.
— Prawdopodobnie mnie za to zwolnią, ale i tak nie lubię tej roboty. — Zaśmiał się, wyciągając małą karteczkę z kieszeni. — To jest tego walniętego dzieciaka… znaczy Dylan. Zawsze coś pomylę.
— Dlaczego pan to robi?
— Co takiego?
— Pomaga, a przynajmniej się stara. Przecież nawet się nie znamy, a ludzie nie pomagają komuś ot tak. — Pstryknął palcami.
— Może spotkałeś za mało ludzi na swojej drodze. Jesteś jeszcze młody, powoli poznajesz świat. W zasadzie sam nie wiem, czemu wam pomagam. — Zamyślił się. — Być może to dlatego, że żal mi Diany, myślę, że już za dużo wycierpiała i powinna w końcu żyć na tyle dobrze, na ile zasługuje.
— Mam takie samo zdanie. — Chwycił kartkę z adresem i uśmiechnął się do staruszka. — Diana z pewnością jest wdzięczna.
— Zależy mi na tym, by w końcu była szczęśliwa. Jesteś mi to w stanie obiecać?
— Obiecuję, że się postaram.
— Sprytnie.
— Chyba już pójdę, wie pan. — Wstał z krzesełka i ruszył w stronę wyjścia.
— Tylko pamiętaj, co mi obiecałeś! Jeśli tego nie zrobisz, to cię znajdę i osobiście zniszczę życie! Miłego wieczoru — dodał i powrócił do swoich obowiązków z poczuciem, że w końcu zrobił coś dobrego.
Liam rozpoznał tę ulicę, kiedyś bawił się tu razem z dzieciakami z sąsiedniego osiedla. Pamiętał doskonale wszystkie pozdzierane kolana i łokcie, wszystkie zadrapania, które świadczyły o dobrej zabawie. Teraz to miejsce będzie mu się kojarzyć jedynie ze wstrętem.
Zauważył zapalone światła w mieszkaniu, do którego drzwi właśnie pukał. Uderzył je kilkakrotnie, a po chwili jeszcze mocniej, ponieważ nikt nie przychodził. Był coraz bardziej zdenerwowany, zaś chęć wywarzenia drzwi coraz bardziej wzrastała.
Odetchnął z ulgą, gdy drzwi w końcu się otworzyły. Widział w nich zdezorientowanego chłopaka, który był kompletnie zaskoczony jego wizytą, zwłaszcza  o tej porze. Minął go w przejściu, uderzając w ramię, tak, to z pewnością był przypadek. Zaczął wołać Dianę, jednak nikt się nie odzywał. Zmarszczył brwi, odwracając się w stronę chłopaka.
— Gdzie ona jest? — warknął.
— O kim mówisz?
— Ta dziewczyna, którą zabrałeś z klubu bez wyraźnej przyczyny.
— Już się nią dobrze zaopiekowałem. — Zaśmiał się głośno.
— Co jej zrobiłeś? — wysyczał pełny nienawiści. — Mów! — Popchnął go na ścianę.
— Nie będziesz mną pomiatać w moim domu. — Odepchnął go, po czym zamierzył się do zadania ciosu, jednak Liam był pierwszy.
Zaczęli się szarpać, uderzać, przez co wylądowali na podłodze. Dylan leżał na ziemi unieruchomiony przez bruneta. Z jego nosa ciekła krew, czuł też jej metaliczny posmak w ustach.
— Liam — usłyszeli cichy szept, przez co oboje skierowali wzrok w kierunku jego źródła.
Zaraz potem dziewczyna upadła, nie mogąc utrzymać się na własnych nogach…



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Słoneczko, zostaw coś po sobie ☀

Hope Land of Grafic