"Kiedyś byliśmy dziećmi, a świat był piękny, teraz doszły problemy, uczucia, jakieś błędy…"
— Wychodzę — rzuciła,
otwierając drzwi, jednak ktoś miał inne plany i je zatrzasnął. — Co ty do
cholery wyprawiasz?
— Gdzie idziesz?
— Nie musisz wszystkiego wiedzieć, Payne. —
Założyła ręce na wysokości klatki piersiowej i zmierzyła go przeszywającym
spojrzeniem. — Ale jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, to do klubu.
— Nie rób tego. Działasz
pod wpływem silnych emocji i teraz zapewne myślisz, że upijając się, rozwiążesz
swój problem. To nie jest rozwiązanie.
— O ile wiem, to jestem
już pełnoletnia i nie muszę stosować się do twoich zasad.
— Wiek to tylko liczba,
to ty wybierzesz, jak bardzo będziesz dojrzała.
— Nie musisz prawić mi
morałów ani tych złotych myśli. Wiem, co mogę robić, a czego nie.
— Powinnaś odpocząć, a
nie iść się napić. Widziałaś, żeby komukolwiek to pomogło? Żeby następnego czuł
się lepiej i od nowa zyskał radość do życia?
— Wiesz co, od dawna nie
zdawałam sobie sprawy, że nawet chwila szczęścia jest cenna, bo tak szybko, jak
ją dostajesz, tak szybko ją tracisz.
— Alkohol nazywasz
szczęściem? — Prychnął.
— Przecież nie mam zamiaru
się upić! Dlaczego wymyślasz takie nieracjonalne rzeczy?
— Bo się o ciebie
martwię, do cholery. Diana…
— Po prostu daj mi
chwilę na przetrawienie wszystkiego.
— W klubie pełnym ludzi
i wódki? W ten sposób na pewno odreagujesz.
— Muszę coś zrobić, nie
mogę siedzieć bezczynnie w domu i ciągle o niej myśleć. Czy nie tego właśnie
chciałeś?
— Nie w taki sposób.
— Wszystko, co robię
uważasz za złe?
— I znowu wszystko
przekręcasz. Powiedziałem coś zupełnie innego.
— Wychodzę — powiedziała
stanowczo, omijając chłopaka w przejściu. — Chcę na chwilę zapomnieć.
— To błędne myślenie.
Coś, co teoretycznie nam pomaga, ciągnie nas coraz niżej, coraz bardziej
zagłębia nas w to bagno aż w końcu będziemy na samym dnie.
— W takim razie nie mogę
już dalej spaść. — Wzruszyła ramionami, zamykając drzwi.
— Diana. — Westchnął,
pocierając brodę w zamyśleniu.
— Wrócę późno — dodała
za drzwiami.
— Rób co chcesz —
warknął.
Dziewczyna jeszcze przez
dłuższy czas stała na korytarzu, trzymając dłoń na klamce. Oczywiście, bardzo
chciała się rozerwać, doznać spokoju przez upicie się do nieprzytomności i choć
nigdy tego nie robiła, ba! Nigdy nie próbowała eksperymentować z alkoholem,
ponieważ po prostu tego nie lubiła. Była kimś, kto nie umiał przełamać tej
żelaznej bariery. Bała się podejmować robienia nowych rzeczy.
Wzięła głęboki oddech,
odepchnęła się lekko od drzwi i zeszła po schodach do wyjścia. Klamka zapadła.
Wsiadła do wcześniej
zamówionej taksówki, kazała mężczyźnie jechać do najbliższego klubu albo baru,
czegokolwiek, gdzie mogła się wyluzować, chociaż było to trudne do zrobienia,
szczególnie w jej mało imprezowym nastroju.
— Tylko niech panienka
uważa, czasami jest tu nieciekawie. — Usłyszała zachrypnięty głos taksówkarza,
kiedy podawała mu pieniądze.
— Co ma pan na myśli?
— Cóż, nie jest to
zbytnio bezpieczne miejsce, ale nie ma tu też jakiegoś wielkiego zagrożenia,
jednak coś w tym miejscu jest — coś złego.
— Będę uważać. —
Zmarszczyła brwi.
— Tylko nie przesadź —
krzyknął za nią, gdy wchodziła do środka.
Wywróciła oczami na
wcześniejszą wypowiedź mężczyzny. Jego ostrzeżenie mogła potraktować poważnie i
zawrócić albo puścić to mimo uszu, ponieważ, nie oszukujmy się, nie był już
młody, mógł sobie coś po prostu wymyślić i to tyle. Nie było się czego obawiać.
Nawet obezwładniającej jej ciemności.
Przy drzwiach zauważyła
wysokiej postury mężczyznę, który sprawdzał dowody przed wejściem. Zeskanował
sylwetkę nastolatki od góry do dołu, przez co poczuła się niezręcznie. Podała
mu dowód, który obejrzał na wszystkie możliwe strony.
Ostatni raz zmierzył ją
srogim spojrzeniem i otworzył ciężkie drzwi. Dziewczyna przełknęła ślinę i
przekroczyła próg klubu, który nie
wyglądał za specjalnie. Zwykły bar z małym wyznaczonym miejscem do tańczenia.
Słabe, kolorowe światełka migały po sali, gdzie znajdowała się Diana i trzy
inne osoby, które nawet nie przejęły się nowym gościem.
Zwróciła się w stronę
baru, a przynajmniej uważała, że to był bar. Z pewnością, starszy mężczyzna
siedział za drewnianym blatem, podpierając dłoń o brodę i wpatrując się w tłum, już pijanych ludzi na parkiecie.
Na jego twarzy widać było znudzenie i brak chęci do podejmowania znajomości z
kimkolwiek.
Brunetka niepewnie
usiadła na chwiejącym się stołku, położyła złączone dłonie na blacie i
spojrzała wyczekująco w stronę pana w podeszłym wieku. Po kilku minutach
przeniósł swój wzrok na nią, przez co zamarła i momentalnie spuściła głowę w
dół. Zadrżała z powodu swojej nieporadności w życiu, serio? Wstydziła poprosić
się barmana o podanie jej czegoś mocnego? Z góry zakładając, że jednak coś tu
mieli do sprzedania.
— Dzień dobry — zaczęła,
przez co mężczyzna spojrzał się na nią z rozbawieniem.
— Dobry. — W końcu
zmienił swoją pozycję. Wyprostował się i nawet ona mogła usłyszeć strzyknięcie
w jego plecach. — Widzę, że jesteś w tym miejscu po raz pierwszy, tak na
marginesie, to dziwię się, że nie uciekłaś. Chyba że byłaś tu już kiedyś i
zachwycił cię nasz wysoki wybór alkoholi w postaci czterech gatunków taniej wódki i dwóch rodzajów
piwa. Cokolwiek. — Wzruszył ramionami, wycierając brudną szmatką blat.
— Czy pracując tutaj,
nie powinien pan wyrażać się w pozytywny sposób o… firmie, klubie? Cokolwiek. —
Postanowiła być tak samo obojętna, jak on.
—W dosyć przekonujący
sposób przekazałem ci treść naszego menu. Nie powiedziałem nic złego,
prawniczko.
— Nie jestem prawniczką.
— W takim razie ja nie
jestem barmanem. — Uśmiechnął się, odrzucając szmatkę gdzieś za siebie. — Ben
Luca Gomez we własnej osobie. Dla przyjaciół Ben.
— Um, Diana Young. Dla
przyjaciół — zawiesiła się na moment. — właściwie, to nie mam przyjaciół. — Wzruszyła
ramionami.
— Każdy kiedyś zmagał
się z tym problemem. Ja swojego znalazłem prawie dwadzieścia lat temu.
— A po czym poznałeś, że
to był twój przyjaciel?
— Po tym, jak go
straciłem. To bardzo zabawna historia. Chcesz jej posłuchać, prawda? To nie
zajmie dużo czasu, ale pewnie masz go w nadmiarze, skoro nie masz się z kim
spotkać. Mam rację?
— Jesteś bardzo szczery
i często zdarza ci się mieć rację.
— Po co okłamywać ludzi,
skoro oni i tak doskonale znają prawdę?
— Każdy ma swoje powody.
— Na przykład brak
znajomych?
— Na przykład. — Skinęła
głową, odbierając od niego szklankę. Wzięła łyk, czując gorzki smak alkoholu.
— Wiesz, jaki jest
najlepszy na to sposób?
— Mów dalej.
— Wódka. — Pstryknął jej
palcami przed twarzą, na co spojrzała na niego z niedowierzaniem. — Oh, przecież
żartowałem. — Wywrócił oczami. — Nie przestawaj szukać, w końcu znajdziesz
kogoś odpowiedniego.
— Gdyby znajdowanie ludzi
było tak proste, jak powiedzenie tego, to w tym momencie nie siedziałabym
tutaj, nie piła tego badziewia i…
— Nie lubię ludzi,
którzy zaczynają coś mówić, a później kończą, a ja muszę się potem domyślać.
— Nie myślałabym o
mamie, zadowolony? — Wzięła większy łyk, podsuwając mu naczynie do ponownego
zapełnienia.
— Co z nią? Umarła? —
Zaśmiał się, jednak, gdy zauważył łzy dziewczyny, przybrał poważny wyraz
twarzy.
— Często masz rację. —
Pociągnęła nosem.
— Wiesz co, straciłem w
życiu tak wiele ludzi i to z własnej winy. Przez to nauczyłem się być
niezależny i lekko traktować życie, bo nigdy nie wiesz, co się przydarzy. Zawsze
będą pytania, które nie będą miały odpowiedzi. Zawsze będą ludzie, którzy nie
będą mieli drugiego człowieka, zawsze będzie smutek, mimo że staramy się być
silni, zawsze będzie nam czegoś brakować, ale zawsze wśród ogarniającej nas
ciemności, odnajdzie się mały promyczek światła, którego nie będziemy w stanie
zauważyć, przez co zniknie i, kto wie, może już nigdy do nas nie powróci.
Dlatego trzeba uważać, na to, co się robi, mówi i myśli.
— Nie widzę, żebyś uważał,
na to, co mówisz.
— Bo tego nie robię. Nie
zależy mi na ludziach, a szczególnie ich opiniach. Zostałem sam i dobrze mi z
tym. Wolę to niż użeranie się ze starymi dziadami z kółka emerytów.
— Przecież robią rzeczy,
które ty powinieneś robić w swoim wieku.
— Wiem, że jestem stary.
Wiem, że niedługo umrę, myślisz, że mnie to rusza? — Uśmiechnął się kolejny
raz. — Myślisz, że gdybym chciał dalej żyć, piłbym po kilka butelek piwa
dziennie i palił naście paczek papierosów? Nie, bo mam to w dupie.
— Nie można mieć
wszystkiego gdzieś. Są przecież rzeczy, które…
— Kiedy jesteś, załóżmy
mną, to można. Nie obchodzi mnie to, że może jutro skończę na ulicy albo nie
będę miał co jeść, bo wtedy zbliżam się do śmierci, coraz bliżej zbawienia.
— Miałeś kiedyś żonę,
Ben? — Zauważyła, że się lekko spiął.
— Miałem.
— Nie masz żadnej
zabawnej historii na ten temat? Przecież mam dużo czasu, pamiętasz? Nie mam
znajomych.
— Idziesz dobrą drogą,
podoba mi się to.
— Nie zmieniaj tematu. —
Wzięła kolejny łyk piwa, opróżniając drugą szklankę.
— Nie stać ich na kufle,
muszę dawać te tanie piwo w tanich szklankach. Wszystko do siebie pasuje,
prawda?
— Ben. — Zaśmiała się,
wiedząc, że się z nią droczył.
— Co, Diana?
— Opowiedz o niej.
— Cóż. — Podrapał po się
po brodzie. — Odeszła dwadzieścia lat temu z moim przyjacielem, bo niby. — Zrobił cudzysłów. — Nie poświęcałem jej wystarczająco czasu.
— Może tego nie
zauważyłeś.
— Kobiety chciałyby
wszystkiego, ale prawda jest taka, że nie robią nic, by to mieć.
— Mylisz się.
— Nie przepraszam, jeśli
cię uraziłem.
— Jesteś naprawdę
wygadany, miewasz czasami wyrzuty sumienia albo coś?
— Jestem po prostu doświadczony. — Poprawił ją,
wzruszając ramionami.
— Dużo wiesz o życiu,
prawda?
— Na pewno więcej niż
ktokolwiek z tej nory. — Wskazał na bawiących się ludzi. — Wciąż nie rozumiem,
dlaczego tu przyszłaś.
— Nie znam tego miasta,
przyjechałam odwiedzić mamę i potem stało się to wszystko, a ja nie wiedziałam
co robić. — Westchnęła.
— Ja tam myślę, że ty
doskonale wiesz, co masz robić, tylko nie umiesz tego odnaleźć w sobie.
— Wątpię, jestem naprawdę
słaba emocjonalnie.
— Tu nie chodzi o
stałość w emocjach. To coś zupełnie innego.
— W takim razie, co?
— Brak wiary w siebie,
brak wiary w to, że mimo śmierci twojej matki, możesz dalej żyć. Bo możesz.
—To jest trudniejsze,
niż mówisz. Gdyby to było takie łatwe, już dawno stałabym się innym człowiekiem,
wyprowadziła z tego fałszywego miasta i już nigdy nie wróciła.
— To też możesz zrobić,
jeśli chcesz. Masz już osiemnaście lat, nic cię nie ogranicza, no może poza
kontrolą graniczną. — Uśmiechnęła się lekko na jego słowa.
— Wiesz co, myślę, że
wciąż jestem zagubionym dzieckiem, który nie wie, czego chce. Właściwie od
samego początku nie wie, co tutaj robi.
— Jeszcze dużo przed
tobą.
— Tak, ale…
— Ben! — Usłyszała
donośny głos, pomimo grającej muzyki.
— Czeg0 chcesz, Evans? —
burknął od niechcenia, nawet nie podnosząc wzroku.
— Mógłbyś odzywać się
nieco milej? — Oparł się o blat z triumfującym uśmiechem. — Wiesz, że mój
ojciec może zwolnić cię w każdej chwili.
— Wiesz, że się tym nie
przejmuję, prawda? Nikt nie chciałby pracować w tej spelunie.
— Ty pracujesz.
— Bo uważam, że twój
ojciec jest dobrym człowiekiem, w przeciwieństwie do ciebie. Wciąż myślę, że
jesteś adoptowany.
— A ja wciąż uwielbiam
twoje żarty. — Prychnął. — A teraz wracaj do swojej roboty, a nie zanudzasz
innych swoim niepowodzeniem w życiu.
— Ty za to mógłbyś
napisać o tym książkę.
— Nie ma sprawy, z
dedykacją? — Uśmiechnął się w najbardziej irytujący sposób.
— To dobrze, że nie
zapominasz o najlepszym człowieku, który nauczył cię tak wiele.
— Oh, zamknij się. —
Wywrócił oczami. — A ty, kochanie, chodź już od tego starca. — Spojrzał się na
Dianę, która nieświadoma niczego poszła za chłopakiem.
Nie wiedziała, że potem
będzie tego cholernie żałować i, choćby nie wiem, jakby chciała to naprawić, to
i tak zostanie z nią do końca. Tylko, kiedy będzie wiedziała, że to już ostateczny
koniec?
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Słoneczko, zostaw coś po sobie ☀