"Życie jest ci winne pewne rzeczy i jeśli nie dostaniesz ich do ręki, musisz się ich domagać. Musisz się stać swoim własnym cholernym windykatorem."
O godzinie siódmej Diana
była już całkowicie wypoczęta, mając za sobą tylko kilka godzin snu.
Przeszukiwała wszystkie szafki w sypialni, by znaleźć coś, co naprowadziłoby ją
na jakiś trop. Nie wiedziała dokładnie, co może tam znaleźć, ponieważ to, co
robiła, było naprawdę złe.
Nie powinna grzebać w
jej rzeczach, nie powinna niczego ruszać ani przestawiać. Powinna grzecznie
wrócić do Londynu i starać się żyć dalej, jednak to nie było takie proste.
Wciąż nie miała odpowiedzi na bardzo nurtujące ją pytania.
Ze złością trzasnęła
drewnianymi drzwiczkami od szafki, w których znalazła jedynie kilka teczek z
materiałami do pracy. Opuściła bezradnie dłonie wzdłuż tułowia, czując
narastającą irytację.
Otrząsnęła się dopiero
po kilkunastu minutach, gdy usłyszała, jak dzwoni jej telefon. Potrząsnęła
głową i chwyciła komórkę, wzdychając głośno. Upierdliwy Simon z pewnością nie
miał nic innego do roboty niż męczenie jej swoimi rozmowami. Jedyne, o czym
marzyła, to upragniony spokój.
Chwyciła z niechęcią
telefon i nacisnęła na zieloną słuchawkę. Dobrze wiedziała, co będzie ich
tematem rozmowy. Chciała zamknąć ten temat, zakopać w najgłębszym miejscu i do niego
nie wracać, jednak wszyscy mieli zupełnie inne plany. Jak zawsze.
— Cześć — mruknęła pod
nosem.
— Mogłabyś odbierać
telefony — powiedział całkiem poważnym głosem.
— Powiało grozą. — Nawet
teraz nie traciła swojego ciemnego humoru?
— Mogłabyś nie żartować
w tym momencie? Myślę, że sytuacja tego nie uwzględnia.
— Myślę, że został mi
tylko sarkazm.
— Diana. — Westchnął. —
Właśnie zamawiam i bilety i dzisiaj wracacie do Londynu.
— Nigdzie się nie
wybieram.
— Nie utrudniaj nam tego
wszystkiego, proszę.
— Ja to utrudniam? —
Prychnęła.
— Nie to miałem na
myśli. Źle dobrałem słowa, ja…
— Nie chcę się z tobą
kłócić. Po prostu zostanę tu kilka dni,
muszę załatwić trochę spraw.
— Możesz wrócić w każdej
chwili, mój dom będzie zawsze otwarty.
— Oh, Simon. To takie
nie w twoim stylu, nie sądzisz?
— Być może. Wracajcie
jak najszybciej.
— Cokolwiek.
— Będę czekał.
— Do (nie) zobaczenia.
Rzuciła komórkę na łóżko
i wyszła z pokoju. Związała po drodze włosy, czując, jak po przeczesaniu
wypadło kilka pojedynczych kosmyków. To towarzyszyło jej już od kilku dni, co
źle wpływało na jej zdrowie. Coś musiało się dziać.
W kuchni zastała Liama,
stojącego przy kuchence. Bez słowa minęła go i wstawiła wodę na herbatę,
ewentualnie kawę, która postawiłaby ją na nogi po kiepsko przespanej nocy. Wiedziała,
że Mary lubiła mieć porządek i wiedzieć, gdzie co się znajdowało, więc
opakowania z proszkiem szukała w górnej szafce. Był ukryty tuż za przeróżnymi
smakami herbat.
Wsypała kilka łyżeczek
do kubka i czekała aż woda się zagotuje. W międzyczasie wymieniła kilka
spojrzeń z chłopakiem, posprzątała blat i jak to przystało na typową niezdarę, (całkowicie
niechcący) zrzuciła naczynie z szafki. Fuknęła pod nosem i przystąpiła do
zbierania odłamków.
— Pokaleczysz się. —
Usłyszała obok.
— Wyglądam na kogoś, kto
się tym przejmuje?
Mogła przysiąść, że w
tym momencie przewrócił oczami.
Kiedy niefortunnie
złapała ostry kawałek szkła, poczuła, jak kropelki krwi spływają z całkiem
dużego rozcięcia. Syknęła z powodu pieczenia i od razu przyłożyła palec do ust,
by zatamować płynącą ciecz.
— Chciałbym powiedzieć A nie mówiłem, ale się powstrzymam.
— Śmiało, ulżyj sobie —
burknęła, wstając z ziemi. Sięgnęła nieskaleczoną ręką po szczotkę i zaczęła
wszystko zamiatać.
— A nie mówiłem? —
powiedział po dłuższej chwili.
— Brawo. — Przewróciła
oczami, wyrzucając kawałki naczynia do kosza.
— Zrobiłem śniadanie,
które chyba da się zjeść.
— Smacznego. —
Uśmiechnęła się lekko, po czym wyłączyła gotującą się wodę.
— Dla ciebie też coś
zostało.
— Nie jestem zbytnio
głodna. — Skłamała, natomiast jej żołądek wywijał fikołki.
— Nie jadłaś nic od kilku
dni.
— Trochę to wszystko wyolbrzymiasz. — Nalała wody do nowo
przygotowanego kubka.
— Mówię tylko to, co
widzę.
— Cóż, mylisz się.
— Nie chcę, żebyś coś
sobie zrobiła.
— Umiem o siebie zadbać,
okej?
— W to nie wątpię,
jednak…
— Możemy porozmawiać o
czymś innym? W zasadzie to możemy w ogóle nie rozmawiać, nie mam na to ochoty.
— To minie. — Usłyszała,
kiedy wychodziła z kuchni. — Nie w całości i szybko, ale minie.
Zatrzymała się na
chwilę, zaciskając dłonie na gorącym kubku. Syknęła cicho z powodu gwałtownego
wzrostu temperatury, po czym poszła do saloniku. Postawiła naczynie na stoliku
i przystąpiła do przeszukiwania kolejnych dokumentów. Upiła łyk kawy i
otworzyła dolną szafkę. Wyciągnęła z niej duży album, którego wcale sobie nie
przypominała.
Zmarszczyła brwi,
dotykając skórzanej okładki. Otworzyła go, po czym ze środka wypadła mała
karteczka. Dziewczyna schyliła się, chwyciła przedmiot w dłonie, oglądając go z
każdej strony w poszukiwaniu, tak naprawdę czegokolwiek, co pomogłoby jej to
wszystko zrozumieć.
Pamiętaj, że jeśli znowu wszystko się zacznie i nie będziesz
umiała sobie z tym poradzić, to wiedz, że możesz do mnie zadzwonić. Mimo
wszystko.
W rogu zauważyła jeszcze
numer telefonu, po czym chwyciła komórkę. Zastanowiła się przez chwilę czy to,
co robi, jest właściwe, czy nie powinna tego zostawić i po prostu zapomnieć.
Wyrzuciła tę myśl jak najszybciej z głowy i wykręciła nieznajomy numer. Podczas
oczekiwania na odebranie zaczęła tupać ze zniecierpliwienia nogą i obgryzać
paznokcie. Pogrążała się coraz bardziej.
— Darcy Bennett przy
telefonie, z kim mam przyjemność rozmawiać? — Usłyszała bardzo znajomy głos.
Wstrzymała oddech, nie
wiedząc, co mogłaby powiedzieć, by nie wyjść na totalną idiotkę. Przełknęła
głośno ślinę, czując nagły przypływ gorąca.
— Jeżeli to jakieś
żarty, to…
— To ja — powiedziała
zachrypniętym głosem. Odchrząknęła, po czym dodała. — Diana.
— Oh, coś się stało,
skarbie? Przepraszam, głupie pytanie. — Westchnęła.
— Rozumiem.
— Dlaczego do mnie
zadzwoniłaś?
— To dość skomplikowane,
znalazłam jakiś numer i myślałam, że… — Zawahała się. Właściwie, o czym
myślała, dzwoniąc do niezwykle zatroskanej kobiety?
— Nie za bardzo
rozumiem.
— Chciałam dowiedzieć
się czegoś o mamie i myślałam, że szperając w jej rzeczach coś znajdę, jednak się pomyliłam. Jestem głupia. —
Zatrzasnęła album, odkładając go na miejsce. — Przepraszam, że zabrałam pani
czas, powinnam się już rozłączyć.
— Za niedługo mam
przerwę, może wpadłabyś na chwilę rozmowy.
— To nie jest raczej
konieczne.
— Muszę ci coś
powiedzieć, ale nie przez telefon, bo to, tak przynajmniej myślę, powinno być
dla ciebie pewnym rozwiązaniem.
— Jakim rozwiązaniem?
— Będę czekać w pokoju
lekarskim, na końcu korytarza po prawej od recepcji. Mam nadzieję, że trafisz.
— Ale…
— Jeśli będziesz miała
jakiś problem, to zadzwoń.
— Mam teraz dużo problemów
— powiedziała po tym, jak Darcy rozłączyła się.
Usiadła z telefonem w
rękach na sofę. Swój wzrok ulokowała na ścianie, gdzie wisiał, niekoniecznie ładnie
namalowany, obraz. Wpatrywała się w niego dobre kilka minut, dopóki do salonu
nie wszedł Liam.
Ukucnął przy
dziewczynie, starając się zwrócić na siebie uwagę, jednak Diana była tak jakby
w transie. Nie mrugała, jej oczy szkliły się, a po policzku spłynęła pojedyncza
łza, wyznaczając mokrą ścieżkę przez całą twarz. Była nieobecna.
— Płacz nie jest rozwiązaniem,
Diano. Sprawia, że jesteśmy coraz bardziej bezsilni. Z tobą będzie inaczej. —
Próbował otrzymać od niej jakąś odpowiedź, jednak wciąż z jej ust nie wypłynęło
żadne słowo. — Proszę, odezwij się. Zrób cokolwiek.
To była jej wewnętrzna
walka. Nie krzyczała, nie szlochała głośno, nie biegała ani nie wyrywała sobie
włosów z głowy. Wszystko dusiła w sobie, zatrzymując się w miejscu i nikt nie
wiedział, czy kiedykolwiek ruszy naprzód, czy wykona jakiś krok.
— Im bardziej chcę
zapomnieć, tym bardziej to wszystko wraca, wiesz? — Pociągnęła nosem.
— To oznaka, że jednak
ci zależy.
— Na niej zawsze mi
zależało i dalej zależy, dlaczego jej tu teraz nie ma? — załkała, wtulając się
w klatkę piersiową chłopaka.
— Będzie dobrze, pomogę
ci.
Spojrzała na niego smutnym, zamglonym
wzrokiem, po chwili dokańczając swoją wypowiedź. — Jestem jednym wielkim
bałaganem, którego wciąż nie można pozbierać, jestem rozbitkiem na bezludnej
wyspie, jestem zniszczonym człowiekiem.
— Diana…
— Wiem, że nie ma dla
mnie ratunku, Liam, a mimo to brnę dalej w to cholerstwo, dalej żyję i dalej
nic mi się nie udaje.
— To świadczy tylko o
tym, że się nie poddajesz i masz w sobie wystarczająco dużo siły, by żyć.
— Nie widzisz, że ja już
dawno się poddałam? Że już nie walczę? Że odkąd mam tę świadomość, że nie mam
nikogo, kto mógłby mi pomóc, to bym nie wróciła do tego świństwa? — Odsłoniła
rękawy bluzy.
— Możesz z tym skończyć
w każdej chwili. Wiesz o tym.
— To trudne wytłumaczyć człowiekowi
w totalnej rozsypce. — Uśmiechnęła się do niego i coś, co z pewnością zdziwiło
wszystkich — nie było w tym ani cienia złośliwości.
— Pozbierasz się. —
Ścisnął pocieszającą jej dłoń, na co przewróciła oczami.
— Mógłbyś coś dla mnie
zrobić?
— Przecież wiesz, że
tak.
— Zamów taksówkę, muszę
coś załatwić. Możliwe, że jestem blisko.
— Blisko czego?
— Rozwiązania pewnej
zagadki.
— Jakiego rozwiązania?
— Sęk w tym, że nawet ja
nie wiem jakiego. — Wzruszyła ramionami, wstając z sofy.
…
— Mam jechać z tobą?
— Jestem już dużą
dziewczynką. Myślę, że sobie poradzę.
— Na pewno?
— Pa. — Zamknęła drzwi,
patrząc znacząco na kierowcę.
Oparła się z
westchnieniem o szybę, podziwiając krople deszczu spływające po szkle. Akurat w
tym momencie musiało się rozpadać, pogoda była całkowicie nieprzewidywalna.
— A teraz coś, co przez ostatni czas chodzi mi po głowie.
Niezastąpiona Fergie w utworze Big girls don’t cry.
W głośnikach rozbrzmiały
pierwsze słowa piosenki, której Diana już od dawna nie słyszała. Uśmiechnęła
się pod nosem, czując duży przypływ emocji związany z tym utworem. Kiedy po raz
pierwszy usłyszała to w radiu, Fergie była na pierwszym miejscu jej playlisty przez
długie miesiące. Muzyka była jej motywacją i nadzieją, teraz nie ma już nic.
— And big girls don’t
cry — dokończyła ostatni wers.
Spojrzała tęsknie w okno,
widząc szpital w całej swej okazałości. Wyciągnęła pieniądze z kieszeni,
podając je kierowcy, na co pokręcił tylko głową.
— Wszystko zostało już
uregulowane.
Diana spojrzała się na
niego ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy, jednak posłusznie wysiadła z
taksówki. Uśmiechnęła się do mężczyzny, który odpowiedział jej tym samym. Jednak
na świecie istnieją mili ludzie.
Weszła do środka, czując
ogarniający ją strach. To, co wydarzyło się wczoraj wciąż do niej wracało i
zapewne tak szybko nie zniknie. Westchnęła, spuszczając głowę, by nie pokazywać
innym swojej słabości.
Poszła w stronę pokoju
lekarskiego tak, jak poinstruowała ją Darcy. Zapukała niepewnie, wchodząc do
środka. Na przyjemnie zielonej kanapie siedziała kobieta, a przed nią ustawione
były dwa kubki z parującą herbatą.
Diana wciąż stała na środku
pomieszczenia, jak zwykle nie wiedząc, co robić. Spojrzała pytająco na lekarkę,
czuła się zakłopotana.
— Siadaj, śmiało. Myślę,
że trochę nam to zajmie.
— Właściwie to ja tylko
na chwilkę.
— Chcesz, żebym ci to wytłumaczyła, prawda? —
Kobieta nie owijała w bawełnę.
— Miałam taką nadzieję.
— Właściwie, to nie
wiem, od czego zacząć. To bardziej złożone i trudniejsze, niż myślisz.
— Uwierz mi, słyszę to
bardzo często. — Przewróciła oczami. — Najlepiej od początku.
— Więc. — Wzięła głęboki
oddech. — Poznałam twoją mamę kilka tygodni temu, kiedy skierowano ją na nasz
oddział onkologii.
— Dlaczego akurat tu? —
Nieświadomie zacisnęła dłonie na gorącym kubku, przez co syknęła z bólu.
— Nie powiedziała mi
wszystkiego. Wiedziałam tylko tyle, że leczyła się już od jakiegoś czasu.
— Miała raka? —
Spojrzała na nią z niedowierzaniem.
— Nie był bardzo
zaawansowany. To było drugie stadium i wszyscy myśleli, że terapia chemią
pomoże, a jej problemy się skończą.
— Skończyły się, tylko w
inny sposób. — Zamknęła oczy, czując nieprzyjemne pieczenie.
— Ona nie chciała cię
martwić swoją chorobą, bo wiedziała, że i tak masz mnóstwo problemów na głowie.
Nie chciała, żebyś zadręczała się jeszcze nią.
— Zdaję sobie pani
sprawę, jak bardzo niedorzecznie to brzmi?
— Nie popieram jej
zachowania, ale to była decyzja Mary i ja nie mogłam się w to wtrącać.
— Nie pomyślała pani o
tym, że może ma bliską rodzinę, na przykład córkę, która cholernie się o nią
martwi? Że po jej śmierci zostanie całkowicie sama?
— Cały czas o tobie
mówiła. — Położyła jej dłoń na ramieniu.
— Wspominała coś?
— Rozmawiałyśmy o jej
przeprowadzce, o twojej reakcji i o wszystkim innym, Diano. — Zaczesała jeden z
kosmyków włosa za ucho, patrząc na nią troskliwie.
— O moich problemach
też?
— Muszę dochować
tajemnicy, więc powiem tylko tyle. — Odetchnęła głęboko. — Mary bardzo cię
kochała i jestem pewna, że wciąż nie przestała. Mimo że jej tutaj nie ma, ona
zawsze będzie nad tobą czuwać i zawsze będzie z tobą.
— Wiem. — Załkała. — Czuję to.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Słoneczko, zostaw coś po sobie ☀