9.02.2016

Rozdział 21


"Ścierają się we mnie dwie skrajne potrzeby, logicznego poukładania klocków i nieustannego zrywania się ze smyczy logiki. Porządku i szaleństwa."

Jedynie światła lamp dawały wystarczającą widoczność na drodze. Diana miała wrażenie, jakby czas stanął w miejscu, jakby wskazówki zatrzymały się, chcąc zrobić jej tylko na złość. Jazda samochodem dłużyła się coraz bardziej, przez co dziewczyna od razu zaczęła myśleć o matce, przez głowę przelatywały jej wszystkie wspomnienia, wszystko, co kiedykolwiek miała.
Może nocowanie w domu zmarłej matki nie było tak dobrym pomysłem? Przecież mogła zatrzymać się w jakimś małym hotelu albo, w najgorszym wypadku, wykupić lot powrotny i lecieć z powrotem do Londynu. Tylko ucieczka nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem, a ona stchórzyła już za dużo razy. Tym razem powinna zachować się, jak dorosła, bo była jedyną osobą, która mogła sobie pomóc. A myślała, że nie dostanie już od życia więcej niespodzianek.

To tylko życie, skarbie.

Westchnęła cicho, przymykając oczy. Przetarła swoją twarz, by nieco złagodzić ból głowy, który doskwierał jej od samego wejścia do auta. Poza tym bolało ją także serce, ale to z pewnością nie z powodu pogody. Pustka, którą czuła w tamtej chwili była niewyobrażalnie wielka i Diana nie miała pojęcia, co mogła zrobić, by przestać się czuć tak przerażająco źle. Tak samotnie.

Wiesz co? Zmieniłem zdanie. Nie jesteś i nigdy nie byłaś sama. Jestem tutaj z tobą i będę, obiecuję ci moją obecność.

Poczuła stuknięcie w ramię, drzwi się otworzyły, dzięki uprzejmości kierowcy. Posłał jej współczujące spojrzenie, a kiedy chciał coś powiedzieć, zapewne złożyć kondolencje, to dziewczyna przerwała mu machnięciem dłoni i weszła do środka kamienicy. W tym momencie nie chciała z nikim rozmawiać. To było niewykonalne, żadne słowa nie mogły wyjść z jej ust. Była zbyt rozbita emocjonalnie, by wykonywać jakiekolwiek czynności życiowe.

Była dobrą kobietą, dlatego dziwię się, że wychowała kogoś takiego, jak ty.

Mozolnie stawiała kroki, byleby przedłużyć wejście do mieszkania kobiety. Kiedy zauważyła numer dwanaście na drzwiach, stwierdziła, że to tutaj. Wyjęła klucz z kieszeni i próbowała włożyć go do zamka, jednak jej ręce, jak i również całe ciało, trzęsło się niemiłosiernie, co skutecznie uniemożliwiało jej cokolwiek.
— Może ja to zrobię — zaproponował Liam, delikatnie zabierając jej kluczyk.
Brunetka skinęła głową i czekała aż drzwi zostaną otwarte. Weszła do środka, czując nagły przypływ gorąca. To tu mieszkała przez tyle czasu, zanim umarła.

Już nie wróci.

Zdjęła buty, odstawiając je w róg pomieszczenia. Rozejrzała się po mieszkaniu, dopóki nie znalazła wejścia do kuchni i innych pokoi. Wszystko było bardzo przytulnie urządzone z nutką nowoczesności, jednak coś wyjątkowego tutaj przeważało. Poczuła dość intensywny zapach fiołków, które Mary wręcz ubóstwiała, więc w każdym kącie ich dawnego domu kwitnął ten zwariowany kwiat. Zwariowany jak ona.
Usiadła przy stole w kuchni. Zauważyła wypitą do połowy herbatę z cytryną, która już dawno zdążyła wystygnąć. Chwyciła kubek, poruszając nim kilka razy, tak po prostu. Wpatrywała się w pływającą ciecz, czując się naprawdę źle. Do czego mogło jeszcze dojść w tym momencie?
 Oparła się o krzesło i spojrzała w biały sufit, który w tym momencie był bardzo interesujący. Usłyszała szuranie obok, jednak nie przejęła się tym i kontynuowała podziwianie struktury górnej części pomieszczenia. Oddychała miarowo i spokojnie, co było zaskakujące, ponieważ często nie mogła opanować oddechu. Teraz było już po wszystkim.

Po tobie również, prawda?

Jej dłonie bezwładnie zwisały po bokach siedzenia. Czuła… właściwie to nie czuła nic. Obezwładniająca pustka i nic więcej. Nie wiedziała, co ma robić. Czy zacząć płakać, by poczuć jeszcze większy ból czy przestać o tym myśleć, jednak to drugie było niemożliwe do wykonania. Po głowie wciąż chodziła ta sama, ciągle powracająca myśl, której za nic nie chciała dopuścić do swojej świadomości.
— Chcesz o tym porozmawiać? — Poczuła przenikające spojrzenie chłopaka.
— Ja już nawet nie wiem, czego chcę. Nie mogę się na nic zdecydować.
— To wkrótce minie, uwierz mi.
— To nigdy nie minie. Świadomość, że straciłeś kogoś, na kim bardzo ci zależało i to bezpowrotnie.
— Czasami myślę o Isabelle, ale to nie boli tak, jak wcześniej. Czas robi swoje, Diano.
— Nikomu nie życzę tego, co przeżywam w tej chwili. Nawet najgorszemu wrogowi, nawet… — Zdążyła ugryźć się w język.
— Nawet?
— Komuś, kto bardzo mnie zranił, a mimo to nie chcę, by czuł się tak, jak ja. 
— Myślę, że chciałaś powiedzieć coś... innego.
— Mylisz się.
— Dzwoniłem już do Simona i stara nam się załatwić bilety na powrót do Londynu.
— Nie wyjeżdżam stąd, a przynajmniej jeszcze nie. Muszę zabrać to wszystko do siebie i zacząć od początku. Chociaż biorąc ze sobą ten bagaż, wciąż będę stała w miejscu, prawda?
—  Co masz na myśli?
— Muszę znaleźć mieszkanie, nie wiem, czy w Londynie czy na drugim końcu świata, poszukam pracy, z której dam radę się jakoś utrzymać, a jeśli znajdę czas, to postaram się poukładać moje życie.
— Wiesz, że nie musisz się wyprowadzać. To wciąż twój dom, a my jesteśmy rodziną. Tak jakby.
— To dla mnie za dużo, mimo wszystko i nie chcę w to dalej brnąć i was wykorzystywać.
— Nie wykorzystujesz nas.
— Ja mam inne zdanie.
— Musisz pomyśleć o tym jutro, na spokojnie.
— Jestem bardzo spokojna, jakbyś nie zauważył.
— Powinnaś się położyć i wyspać, by wiedzieć, co dalej robić.
— Powiedziałam ci, że…
— Wiesz, o co mi chodzi.
— Wiem, ale pozwól udawać mi, że nie.
— Nie rozumiem tylko po co?
— Bo mam już dosyć, Liam.  To mnie przytłacza i to chyba też mój czas.
— Wiesz, który raz to słyszę?
— Teraz mam więcej powodów, by to zrobić, a coraz mniej, by zostać.
— Jutro będzie inaczej.
— Masz na myśli gorzej, prawda?
— Przechodziłem przez to samo, Diana. Wiem, jak to jest.
— Tak się składa, że nic nie wiesz — warknęła, przenosząc wzrok na chłopaka. — To była jedyna osoba, którą miałam, która mnie kochała, bez względu na to, jak banalnie to brzmi. Byłam z nią bardzo blisko i nie mogę znieść myśli, że jej już nie ma. Zostałam sama i mimo że przeżyłam całe swoje życie samodzielnie, to brakuje mi jej. — Zaszlochała. — Minęło tylko kilka godzin, a ja już czuję, jak przestaję normalnie funkcjonować.
— Byłem z nią blisko, ale nie wystarczająco. — Spuścił głowę, wzdychając głośno.
— Nie chciałam wytykać ci błędów, bo ja nie jestem odpowiednią osobą do robienia tego. Po prostu mnie to przerasta.
— Potrzebujesz kogoś, kto cię zrozumie.
— Niech zgadnę, ciebie? — Prychnęła.
— Jesteśmy podobni.
— A jednak tak bardzo różni — dodała.
— Dlaczego komplikujesz to jeszcze bardziej?
— Nie rozmawiajmy już o tym. Muszę odpocząć.
— M—mogę tu zostać? — zapytał niepewnie, drapiąc się po głowie. To był chyba jego nawyk.
— Myślę, że kanapa jest wygodna. — Uśmiechnęła się do niego słabo, po czym wstała z drewnianego krzesła. — Jutro to wszystko posprzątam i zastanowię się, co dalej robić.
— Ale ty doskonale wiesz — wyszeptał, jednak Diana to usłyszała. Zatrzymała się.
— Problem w tym, że nie.
Nie czekając na jego odpowiedź, poszła w stronę drzwi, które znajdowały się naprzeciwko kuchni. Zamknęła ja za sobą, opierając się  o nie przez chwilę. Przeczesała dłonią długie i gęste włosy, po czym związała ja w luźną kitkę. Odepchnęła się od framugi, wyjęła z walizki piżamę, którą po chwili na siebie ubrała. Spojrzała na idealnie posłane łóżko, które pachniało nią aż do tej pory.
Wślizgnęła się pod beżową pościel, wzdychając cicho. Rozejrzała się po sypialni, rozpoznając kilka zdjęć na komodzie i szafce nocnej. Chwyciła jedno z nich, które było najbliżej i uśmiechnęła się do siebie.

Mała, a tym bardziej duża Diana, nigdy nie była słodka.

— Nie teraz, proszę — wyszeptała, przykładając zdjęcie do klatki piersiowej.

To odpowiednia chwila do uświadomienia ci tego, że zostałaś sama, a oni mają po prostu dobre serce i nie chcą cię wyrzucić z domu, ale to się zmieni.

— Masz rację, sama się wyprowadzę.

Po tym, jak cię wyrzucą? Nie sądzę.

— Tym razem to ja zrobię pierwszy krok.

Nigdy nie poznałem odważnej Diany, ciekawe, jaka jest.

— Kiedyś na pewno ją zobaczysz.

Czy dasz radę wytrwać do „kiedyś”?

I to pytanie chodziło po jej głowie aż do zaśnięcia.


I kiedy, po raz kolejny przekręcała się z boku na bok, mając za sobą tylko niecałe dwie godziny snu, czuła się rozdrażniona. Zrzuciła kołdrę na podłogę razem z poduszkami, wzrok skierowała w stronę sufitu i w ten sposób spędziła kolejną godzinę. Czuła się bezużyteczna i bezsilna, ponieważ nie mogła nic zrobić, by jej, nie zawsze dobry, humor wrócił. Chciała przestać się zamartwiać tym wszystkim, by móc w spokoju zasnąć, jednak, biorąc pod uwagę wydarzenia z ostatnich kilku dni — nie było to zbytnio możliwe.

Mała dziewczynka cierpi?

Oparła się o ramę łóżka, zabrała telefon z szafki nocnej, który po chwili odłożyła z powrotem. Jakakolwiek czynność, którą, chociaż próbowała wykonać, była kompletnie bez sensu, zresztą teraz wszystko było bez sensu. Czyli to tak czuje się bardzo samotny i porzucony sam sobie człowiek?

Nie mów, że po raz pierwszy tego doświadczasz. Znam cię lepiej niż ktokolwiek inny.

Opadła na prawą stronę łóżka, sięgnęła dłonią do szafki nocnej, otworzyła ją, nie wiedząc, czego dokładnie powinna szukać. Wyjęła z niej stos papierów, które położyła obok siebie. Następne było kilka zdjęć, jednak nie za bardzo się nad nimi zastanawiała. Całą swoją uwagę poświęciła zapisanym kartkom.

I czego tu szukasz, cukiereczku?

Westchnęła cicho, odkładając za siebie kolejne informacje o uregulowaniu rachunków, kilku spraw dotyczących banku, nowego zatrudnienia w Glasgow, papierów obejmujących umowę o wynajęcie mieszkania i wielu innych, których nie rozumiała i nawet nie próbowała zrozumieć. Wrzuciła je wściekle z powrotem do szafki.
Była zła, jednak nie wiedziała, na co. Czego się spodziewała po przeszukaniu wszystkich dokumentów? Co takiego chciała znaleźć? Jedyne, o czym pomyślała na początku, to dowiedzieć się całej prawdy. O wszystkim. Przecież ludzie nie umierają z dnia na dzień, nie opuszczają swoich bliskich bez pożegnania.

Prawda bywa brutalna.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Słoneczko, zostaw coś po sobie ☀

Hope Land of Grafic