"Im bardziej znamy cenę straty, tym większy ból po tej stracie nam doskwiera. "
Po pokładzie samolotu
rozeszły się głośne oklaski. Wszyscy zaczęli podnosić się z foteli, by
rozprostować swoje kości. To były naprawdę długie dwie godziny lotu.
Jako pierwszy z
latającej maszyny wybiegł dobry znajomy Diany. Popychał wszystkich ludzi,
niektórych z powrotem sprowadzając na siedzenia, ponieważ blokowali mu drogę.
Stewardessa zmierzyła go morderczym spojrzeniem, jednak on się tym nie przejął,
wręcz przeciwnie, podszedł do kobiety, przytulił i obdarował czułym pocałunkiem w policzek.
Puścił do niej oczko, po czym prawie że wyskoczył przez otwarte drzwi. Kobieta
patrzyła na niego z niedowierzaniem, zakładając dłonie po bokach. Jakiś chłopak
wyszedł za Tobym, klepiąc ją pocieszająco po ramieniu, na co warknęła i sama
opuściła pokład.
Diana zabrała swoją
torbę i również wyszła z samolotu, nie zwracając uwagi na Liama, który dołączył
do niej dopiero przy odbieraniu bagaży. Dziewczyna ze zdziwieniem obserwowała ogromne
lotnisko, na którym się znajdowała. Wszystko było nowoczesne i inne niż w
Londynie, otoczone roślinami w rogach budynku, z ogromnymi lampami, które
raziły po oczach, z mierzących ich podejrzliwym wzrokiem ludzi.
Diana zamówiła taksówkę,
do której wsiadł również Liam. Od wylądowania samolotu, miała głęboką nadzieję,
że tutaj się rozdzielą i nie będą już więcej wchodzić sobie w drogę. A tymczasem
chłopak siedział obok niej. Mimo że to ona zerwała ich umowę, idąc do niego w
trakcie lotu, ale Toby był niesamowicie irytujący na każdy możliwy sposób.
— Liam. — Spojrzała się
niego, na co ten uniósł brwi i rozsiadł się wygodniej.
— Coś się stało?
— Tak jakby, mieliśmy wcześniej
umowę i…
— Przypominam ci, że
całkowicie z niej zrezygnowałaś, siadając obok mnie w samolocie.
— Nie powiedziałam, że
się z niej wypisuję. — Próbowała go jakoś przekonać, bo zaczynała mieć coraz
większą ochotę na wykopanie go za drzwi.
— Czyny świadczą więcej
niż słowa, Diano.
— Liam, po prostu wróćmy
do naszej umowy. Obiecuję, że już jej nie zerwę.
— Wiesz, trudno jest ci
zaufać. Doskonale wiesz dlaczego.
— Już z tym skończyłam —
burknęła, zakładając dłonie na wysokości piersi.
— A ja wciąż się
martwię. — Westchnął.
— To przestań zawracać
sobie mną głowę. Wyjdziesz na tym dużo lepiej.
— Nie pomyślałaś o tym,
że ja chcę to robić? Nigdy nie miałem rodzeństwa i może dlatego zaczynam
traktować cię, jako siostrę.
— Nie jesteśmy
spokrewnieni w żaden sposób, rozumiesz? Tylko zwykli znajomi i nic więcej.
— Czemu nikogo do siebie
nie dopuszczasz i odprawiasz z kwitkiem?
To Diana Young, słaba, próbująca złożyć siebie w jednolitą
całość nastolatka, która została całkiem sama i zapewne zostanie nią dalej na
resztę swojego życia.
— To ja — powiedziała,
nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
— Słucham?
— To znaczy…
— Jesteśmy na miejscu.
Należy się piętnaście funtów — przerwał kierowca.
— Um, ja zapłacę.
— Przecież… —
sprzeciwiła się, jednak chłopak podał już pieniądze mężczyźnie. — Wychodzę.
— Może zostaw walizkę,
to odwiozę ją do twojej mamy.
— Nie znasz adresu, więc
nie. Zresztą, nie chcę byś miał dostęp do moich rzeczy.
— Przecież nic z nimi
nie zrobię, prawda? A poza tym, wiem, gdzie ona mieszka.
— Niby skąd?
— Simon podał mi adres. —
Pomachał małą, zieloną karteczką.
— Co za człowiek. —
Westchnęła, przykładając dłoń do twarzy.
— Mamy mało czasu, więc
jak?
— Dobrze — odpowiedziała
po chwili. — Ale masz tam nic nie otwierać i jechać prosto do mamy.
— Muszę jeszcze gdzieś
wstąpić po drodze. Na razie — mruknął, próbując zamknąć drzwi, jednak ta wciąż
je trzymała.
— Gdzie?
— Myślę, że nie powinno
cię to obchodzić.
— Do kumpla czy do
chorej ciotki. — Założyła dłonie na wysokości klatki piersiowej. — Mam pewne
wątpliwości.
— Muszę już jechać —
warknął, trzaskając drzwiami.
— Tchórz! — krzyknęła za
odjeżdżającym pojazdem.
Patrzyła się jeszcze
przez chwilę, jak taksówka znika za zakrętem. Odwróciła się, a widok, który
zobaczyła, sprawił, że zaparło jej dech w piersiach. Przecież poprosiła
taksówkarza o podwiezienie do jakiejkolwiek galerii handlowej, ale to przerosło
jej najmniejsze oczekiwanie. Wszystko w Glasgow było takie ogromne i bogate, do
czego Diana z pewnością nie potrafiłaby się przyzwyczaić.
Potrząsnęła głową, po
czym weszła do środka. Wewnątrz było naprawdę mnóstwo ludzi, sklepów i rażących
świateł, chociaż zegar wybijał dopiero godzinę jedenastą. Cóż, Mary myślała, że
dopiero teraz wyleciała z Londynu, więc miała trochę czasu na rozejrzenie się
po budynku. Ciekawe czy zdąży wejść do wszystkich sklepów, chociaż nie
zamierzała się zbytnio zagłębiać w to wszystko.
Przyjechała tu tylko w
jednym celu — by kupić coś dla swojej matki. Nie zdążyła zrobić tego przed jej
wyjazdem przez zbyt wiele kłótni i nieporozumień. Pomińmy to, że sama
rozpoczynała zbędne spory, jednak nie mogła pogodzić się z kilkoma kwestiami.
Teraz było chyba lepiej.
Przeszła mnóstwo
sklepów, w których kupiła tylko kilka badziewnych rzeczy, zapewne jej się nigdy
nie przydadzą, ale wyglądały bardzo kusząco, więc grzechem by było, gdyby
postąpiła inaczej.
Kiedy wjechała na
kolejne piętro, zauważyła piękną bransoletkę na wystawie. Znaczenie wyróżniała
się na niej spośród innej biżuterii. Postanowiła ją kupić, ponieważ Mary od
zawsze lubiła takie mało oryginalne, lekko tandetne rzeczy. Cóż, wyglądało na
to, że dziewczyna też.
Ekspedientka zapakowała
jej to w elegancką torebkę, żegnając ją firmowym, szerokim i bardzo
przesadzonym uśmiechem. Nastolatka opuściła sklep ze zdezorientowanym wyrazem
twarzy. Może, gdyby obsługa byłaby bardziej naturalna, więcej osób by tam
przychodziło. Jak na tę chwilę — salon świecił pustkami.
Diana zdecydowała, że to koniec jej zakupów.
Wyszła z centrum handlowego, po czym miała zamiar wykręcenia numeru taksówki,
jednak coś spowodowało, że wrzuciła komórkę z powrotem do torby. Przeszła przez
bardzo ruchliwą ulicę i weszła do małego, aczkolwiek przytulnego, sklepu.
— Przepraszam — zaczęła,
zwracając się do starszej kobiety za ladą. — Czy mogłabym prosić o tę sukienkę
z wystawy?
— Oczywiście, jaki
rozmiar chciałaby pani przymierzyć?
— Myślę, że dziesięć. —
Pomyślała przez chwilę, uśmiechając się pod nosem.
— Um, na pewno? —
spytała niezręcznie, skanując wzrokiem jej sylwetkę.
— Tak, na sto procent —
zapewniła ją.
Wyszła ze sklepu z
lekkim uśmiechem na ustach. To oczywiste, że nie wciśnie się w tę sukienkę za
żadne skarby, jednak, jaka będzie jej radość, kiedy schudnie i będzie miała
okazję założyć ją, jako pierwszą? Właśnie zaczęła to sobie wyobrażać.
Postanowiła, że nie
będzie już dzwonić po taksówkę, tylko przejdzie się, ponieważ, z opowieści jej
matki, ta galeria była bardzo blisko jej mieszkanka. Miała taką nadzieję,
obserwując domy i sklepy, które mijała po drodze. Jednak jedno ją najbardziej
zaskoczyło. Zatrzymała się na moment, by przyjrzeć się temu dokładniej. Nie
myliła się.
Liam właśnie wychodził z
jakiegoś budynku, niosąc duży bukiet, składający się z białych róż. Szedł tak,
jakby był na swoim, jakby nic go nie ograniczało, jakby tylko on był tu w tej
chwili. Diana czuła, że to wszystko jest jeszcze bardziej skomplikowane, niż
było.
Poprawiła torby w
dłoniach i ruszyła za chłopakiem. Chciała w końcu dowiedzieć się, o co w tym
wszystkim chodziło i dlaczego nastolatek, którego uważała za bardzo
odpowiedzialnego i uczciwego, tak bardzo ją okłamał. Może to kwiaty dla chorej
ciotki?
Tak, sama się oszukujesz, jeśli o to pytasz.
Dziewczyna dalej
obserwowała Liama, przez dobre kilkanaście minut. To wcale nie było śledzenie.
Po prostu wybrała się na spacer po mieście i przypadkiem go spotkała i całkiem
przypadkiem dalej za nim szła. Przypadki się zdarzają, prawda?
Myślała, że wybuchnie,
gdy na sygnalizatorze pojawiło się czerwone światło. On zniknął już za zakrętem, a Diana wciąż
stała w miejscu. Przestępowała z nogi na nogę, coraz bardziej się
niecierpliwiąc. Kiedy ( w końcu) zauważyła zielone, rzuciła się biegiem, w
stronę, gdzie ostatni raz widziała nastolatka.
Zatrzymała się na środku
ulicy, rzuciła torby na ziemię i oparła się o ścianę budynku obok. Westchnęła
głośno, znowu poczuła ogarniającą ją bezsilność, znowu nie wiedziała, co
powinna zrobić. Błądziła po nieznanym jej mieście, prawdopodobnie teraz się
zgubiła, ale kto by się tym teraz przejmował.
Wzięła kilka głębokich
oddechów, zabrała pakunki i ruszył wzdłuż uliczki. Już bardziej nie mogła się
pogrążyć. Z oddali widziała ogromny znak z napisem Cmentarz. Zmarszczyła brwi i z rosnącym zdenerwowaniem stawiała
kolejne kroki. Dotarła do ogromnej bramy. Rozejrzała się po mrocznym miejscu,
który, nawet w tak słoneczny dzień, jak ten, wciąż wydawał się przerażający.
Niepewnie przekroczyła próg i widząc brązową czuprynę, ruszyła w tamtą stronę.
Minęła kilkanaście
nagrobków, a Liam już dawno gdzieś zniknął. Kiedy miała się już zawracać,
usłyszała coś, przez co gwałtownie się zatrzymała. Schowała się za drzewem,
które było ogromne i w całości maskował dziewczynę. Zakupy położyła delikatnie
na ziemi, by nie narobić zbytniego hałasu.
— Cześć. — Uśmiechnął się.
— Przepraszam, że jestem tutaj tak rzadko, jednak kilka rzeczy nie potoczyło
się po mojej myśli i musiałem zostać w Londynie. Ty pewnie widzisz wszystko, co
się u nas dzieje i nie wiem, czy byłabyś zadowolona z takiego obrotu spraw, ale
teraz już jestem, na krótko, ale jestem. — Położył białe róże na płycie
nagrobka. — Kocham cię i przepraszam za wszystko.
Diana patrzyła na niego
zaskoczona, ale w jej wzroku można było zauważyć garstkę współczucia. Była też
zła, bo jak on mógł ją okłamać? Skoro uważał ją za siostrę, to czy tak bliskie
ze sobą osoby nie powinny mówić sobie prawdy i tylko prawdy? Chwyciła wszystkie
torby, po czym podeszła do niego z powrotem je rzucając, by oznajmić mu, że nie
jest sam. To była po prostu jakaś bardzo zła komedia, w której wszyscy śmieli
jej się w twarz.
— Wytłumaczysz mi, co
się tutaj dzieje?
— Nawet nie wiem co
powiedzieć — zaczął. — To jest bardziej skomplikowane, niż myślisz.
— Myślę, że mnie
okłamałeś, a ja ci zaczynałam ufać. — Mimo że brzmiało to absurdalnie, to
zawierało cień prawdy.
— Powinniśmy już iść.
— Nie tak szybko, Payne.
— Chcę wiedzieć… w
zasadzie wszystko. Co tutaj robisz, ale tak naprawdę.
— Zrozum, że nie muszę
ci mówić o wszystkim.
— Masz rację, jednak
okłamałeś mnie do cholery, rozumiesz? Wiesz, jak trudno buduje się u mnie
zaufanie?
— Nie chciałem tego,
okej? Po prostu to moja sprawa i nie powinnaś się w to mieszać.
— Kim jest Isabella
Cowell? — zapytała, patrząc na nagrobek.
— Diana… — Westchnął,
siadając na ziemi.
Nastolatka wciąż nie
dawała za wygraną. Usiadła obok niego, próbując dotrzeć do niego w jakikolwiek
sposób, jednak wciąż był nieugięty. W milczeniu wpatrywał się w napis na
nagrobku. Siedzieli w bardzo krępującej ciszy. Poczuli lekki powiew wiatru, co
dało ukojenie im rozgrzanym od słońca ciałom.
— Powiedziałeś mi
kiedyś, że warto wygadać się komuś, nawet jeśli to są mało ważne sprawy. —
Próbowała, nawet jeśli miał na nią nawrzeszczeć i wyzywać ją od ciekawskich, a
nawet gorszych.
— Wiem, co mówiłem.
— To, dlaczego tego nie
spełniasz?
— Bo nie każdemu to się
udaje.
— Tobie powinno.
— Czemu?
— Bo jesteś jednym z
lepszych ludzi, których znam.
— Pierwszy raz słyszę od
ciebie coś miłego. — Spojrzał się na nią podejrzanie.
— Nie przyzwyczajaj się —
mruknęła, na co zaśmiał się krótko.
— Nawet nie próbowałem.
— To spróbuj, powiedz mi
to, co cię dręczy.
— To trudne, dla mnie
szczególnie.
— Masz godzinę.
— Przykro mi, że cię
okłamałem, ale nie potrafiłbym ci tego powiedzieć w twarz, co ja w ogóle gadam,
nikomu. Isabell to bardzo ważna
osoba w moim życiu, którą widziałem tylko kilka razy, bo byłem takim cholernym
dupkiem. To wszystko to moja wina. Może dlatego staram się wszystkim pomagać i
wszystkim za bardzo się przejmuję, żeby ponownie nie popełnić tego samego
błędu.
— Liam…
— Jeżeli będziesz mi
ciągle przerywać, to z pewnością tego nie skończę, bo nie dam rady. — Westchnął
ciężko. — Isabell była moją matką. W zasadzie nadal jest. To ona była cudowną osobą, nie ja. Zmarła na
bardzo poważną chorobę, której pozwalała się rozwijać, nie chodziła do lekarza,
a wiesz dlaczego? Bo chciała spędzić ostatnie chwile z nami, a nie w szpitalu
pod kroplówką. Kiedy w końcu tam trafiła, o leczeniu nie było mowy. Guz wzrósł
na tyle, że nie dało się go już usunąć. Żyła te kilka ostatnich miesięcy w
przekonaniu, że ma jeszcze mnóstwo czasu na chemioterapię i nic nie stanie się,
gdy przełoży to na później. Była pieprzoną optymistką. — Przez cały czas w jego
głowie formował się obraz kobiety. — Nie mogłem na to wszystko patrzeć, więc
ignorowałem ją i Simona tak długo, jak tylko potrafiłem. Nie mogłem patrzeć,
jak robiła sobie krzywdę. Jednak wiesz, co było najgorsze? To, że zamiast być z
nią w ostatnich chwilach życia i wspierać ją, to włóczyłem się po klubach, byleby
zapomnieć o tym wszystkim. Jednak później wszystko mnie dopadło. Kilka dni po
jej śmierci dopiero zdałem sobie sprawę, że jej nie ma, gdy czekałem aż zrobi
mi śniadanie, jak to zawsze miała w zwyczaju, ale nie przyszła i już nigdy nie
przyjdzie. — Pociągnął nosem, ścierając pojedynczą łzę, która spłynęła po jego
policzku. — Co roku tu przyjeżdżam. Nie chciałem ci o tym mówić, ponieważ wtedy czuję tyle emocji
na raz i nie potrafię
ich opanować. W takich momentach mam ochotę przestać czuć cokolwiek.
— Jestem okropną zołzą. —
Westchnęła.
— Każdemu się zdarza. —
Zachichotał krótko.
— Cieszę się, że mi to
powiedziałeś.
— Tylko zatrzymaj to dla
siebie, dobrze? Nie chcę, by ktokolwiek z twoich znajomych o tym wiedział.
Gdyby tylko miała jakichś znajomych…
— Nie ma sprawy.
— Powinnaś już jechać,
jeśli chcesz, by Mary uwierzyła w twoje kłamstwo.
— Podsłuchiwałeś? —
zapytała rozbawiona.
— Po prostu
przechodziłem obok.
— Tak, jasne. Każdy
przechodzi obok, zatrzymuje się i słucha — burknęła, wstając z ziemi. — Idziesz
ze mną?
— Przecież…
— Walić to. — Wzruszyła
ramionami. — Taka sytuacja się już nigdy więcej nie powtórzy, więc jeśli chcesz
bym z tobą rozmawiała, to powinieneś to wykorzystać.
— Dziękuję za ten
przywilej. — Przewrócił oczami.
Diana uśmiechnęła się do
niego, po czym wspólnie opuścili to miejsce. Odetchnęła z ulgą dopiero wtedy,
gdy była kilkanaście metrów od cmentarza. Przekazała kilka toreb brunetowi,
który z chęcią je zabrał.
— Długo tu mieszkałeś?
— Kilka lat, a potem
przeprowadziliśmy się do Londynu. Tak przynajmniej mówi Simon.
— Nie wierzysz mu?
— Wierzę, oczywiście, że
wierzę, ale…
— …masz jakieś
wątpliwości.
— Dokładnie.
— Każdy je ma, to nic
złego. — Wyjęła karteczkę z napisanym adresem. — Teraz powinniśmy skręcić tutaj
i kilka metrów dalej, po prawej stronie powinna być kamienica.
— Myślałem, że gorzej
się w tym orientujesz.
— Źle myślałeś. —
Zaśmiała się.
— Diana — powiedział
przerażony, jednak dziewczyna dopiero po chwili spojrzała w miejsce, przez
które aż zaniemówił.
— O mój boże. — Nagle wszystkie
zakupy wylądowały na chodniku. — To się nie dzieje.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Słoneczko, zostaw coś po sobie ☀