"Nawet z bijącym sercem można umierać, gdy przestaje się żyć dla innych."
— O mój boże. — Nagle
wszystkie zakupy wylądowały na chodniku.
Czuła, jak jej całe
ciało zastyga, a ona nie mogła wykonać żadnego ruchu. Wpatrywała się w
kamienicę, która była zastawiona ludźmi i karetką. I dopiero teraz zastanawiała
się, dlaczego nie usłyszała jej wcześniej, ponieważ w tym momencie była
naprawdę głośna. Przełknęła ciężko ślinę, podążając w kierunku tłumu. To po prostu zwykły przypadek.
— Diana, zostawiłaś coś!
— Liam próbował dogonić ją z torbami, jednak zatrzymał się i w milczeniu obserwował
dziewczynę.
Oddychała ciężko,
przygotowując się na najgorsze. Przepychała się przez ludzi, którzy wcale nie
ułatwiali jej dostatnia się do centrum zainteresowania. Pod nosem mruczała
wiązanki przekleństw, w przeciwieństwie do kilku innych osób, którzy nawet nie
próbowali mówić tego cicho. Kilka przykrych słów poleciało w jej stronę, jednak
musiała iść dalej i sprawdzić, czy jej przypuszczenia były słuszne.
Wzięła głęboki oddech,
przeszła przez taśmę zabezpieczającą, po czym wreszcie podniosła głowę.
Poczuła, jak jej nogi się uginają, jak zaczyna brakować powietrza, jak trudne
jest w tej chwili jakakolwiek czynność. Jedna z kobiet, pomagających dowieźć
kogoś na noszach do karetki, zauważyła dziewczynę i podbiegła do niej.
— Nie wolno tutaj
wchodzić. Musisz opuścić ten teren, chodź. — Objęła ją ramieniem, jednak ta się
wyrwała.
— Nic nie… — Jej serce
biło jak oszalałe.
— Co się dzieje? Słabo
ci? — zapytała z zaniepokojeniem, na co brunetka pokręciła głową.
— Kogo wieziecie do
szpitala?
— Nie mogę udzielać ci
takich informacji.
— To może być moja mama —
wyszeptała słabo, wpatrując się w karetkę.
— To kobieta, ale… to
nie musi być twoja mama, skarbie. Żyje tu mnóstwo ludzi.
— Mogę ją zobaczyć? —
zapytała.
— Podamy ci leki
uspokajające i wtedy będziesz mogła sprawdzić, czy to rzeczywiście ona.
— Ja muszę teraz, bo…
— Teraz musisz zachować
spokój, bo może niepotrzebnie się denerwujesz.
— Jestem spokojna, nie
widzi pani?! — warknęła, odpychając lekko kobietę.
— Chodź. — Uśmiechnęła
się do niej pocieszająco, po czym zabrała do drugiej karetki.
Diana rozglądała się za
Liamem, jednak nigdzie go nie zauważyła. Wyjęła komórkę, po czym napisała do
niego krótką wiadomość o miejscu, do którego właśnie jechała z całkiem nieznajomą
kobietą. Bała się i to cholernie, bo nie wiedziała, co może ją spotkać w
szpitalu. Przed nimi jechała karetka, która wiozła poszkodowaną. Dziewczyna
miała tylko nadzieję, że jej matka siedziała teraz w mieszkaniu i po prostu nie
zauważyła tego, co się właśnie stało.
Kiedy dojechały pod
budynek, czuła się już trochę lepiej, ponieważ myśl o bezpiecznej kobiecie, która z pewnością przebywała w domu, znacznie
podnosiła ją na duchu. Wysiadła powoli z pojazdu i widząc biegnącego w jej
stronę chłopaka, zaczekała chwilę na niego, po czym bez słowa poszła za
kobietą, która starała się ją uspokoić, jednak nie było takiej potrzeby. Była
już nieco pewniejsza i spokojniejsza.
— Musisz iść tym korytarzem,
wtedy z pewnością trafisz do poczekalni. Poproszę mojego kolegę, by później cię
do niej zaprowadził, dobrze?
— Myślę, że już wrócę do
domu, bo to z pewnością nie moja mama.
— Masz może jej zdjęcie
albo cokolwiek?
— Um. — Podniosła
torebkę i wygrzebała z portfela małą fotografię. — To sprzed roku, ale nie
zmieniła się zbytnio.
Darcy, ponieważ tak
miała napisane na plakietce, którą dopiero teraz zauważyła, spojrzała się na
zdjęcie z lekkim przejęciem. Uśmiechnęła się krótko do brunetki, po czym
odwróciła się, machając papierkiem w dłoni. Diana nie zwróciła na nią uwagi.
Wyjęła telefon, po czym wybrała numer Mary.
Gdy za czwartym razem
nie odebrała, zirytowana odłożyła komórkę na krzesełko obok. Podparła łokcie na
kolanach i wpatrywała się w białą ścianę przed nią. Może po prostu spała i nie
usłyszała dzwonka? Kobieta miała naprawdę mocny sen, więc nie zdziwiłoby to dziewczyny.
— Diana, kompletnie nie
wiem, co się tu dzieje. — Usiadł obok niej. —Jeśli…
— Nie ma żadnego ale, okej? To czysty przypadek i chyba
wrócę już do mamy, ponieważ to nie jest ona, tylko jakaś inna osoba.
— Może zostańmy tu
jeszcze trochę — zaproponował, na co pokiwała głową z niechęcią.
— To kompletna strata
czasu.
— Lepiej będzie, jeśli
poczekamy.
— To na pewno nie ona —
powiedziała dobitnie.
— Może zadzwonię do
Simona i…
— Nawet się nie waż,
rozumiesz? To moja sprawa, a zresztą, o czym my rozmawiamy? O zupełnie obcym
człowieku.
— Posłuchaj…
— Nie chcę ciągnąć dalej
tego tematu.
— Pójdę po coś do picia,
chcesz coś? — Westchnął, wiedząc, że ta rozmowa nie zajdzie za daleko.
— Może być kawa, skoro
mamy tu jeszcze siedzieć.
Liam skinął głową i
odszedł. Diana podjęła kolejną próbę skontaktowania się z Mary, jednak ta znowu
nie odebrała. Miała naprawdę mocny sen
— wciąż sobie powtarzała, by całkowicie nie zwariować.
Tak bardzo lubisz siebie oszukiwać. Powoli zaczyna mnie to
nudzić.
— A ty tak bardzo lubisz
sprowadzać mnie na samo dno — odpowiedziała w myślach.
Każdy ma inne hobby, a to jest mój sposób. Też powinnaś
sobie coś znaleźć, teraz szczególnie ci się przyda.
— Nienawidzę cię.
I Vice versa.
— Proszę. — Usłyszała
niepewny głos nastolatka.
Skinęła tylko głową,
ponieważ w tym momencie nie było jej stać na nic więcej. Odebrała kubek z
ciepłą kawą i upiła łyk, po czym syknęła cicho. Cóż, napój był cholernie
gorący, a ona często potrafiła być cholernie głupia.
…
— Liam, wracajmy już. To
trwa za długo i jestem pewna, że czekamy na kogoś, kiedy Mary siedzi sobie
spokojnie w mieszkaniu i na nas czeka.
— Pytałem się
pielęgniarki o tę kobietę i powiedzieli, że jest źle. Nie możemy jej tu
zostawić.
— Z pewnością ma swoją
rodzinę. Ja też powinnam być przy swojej.
— A co jeśli jesteś? —
zapytał, przełykając głośno ślinę.
— Jak możesz tak mówić? —
Spojrzała na niego z wyrzutem.
— To może być dla ciebie
trudne, jednak…
— Nie będę z tobą o tym
rozmawiać, wychodzę stąd, okej? Mam dość.
— Hej, Diana, poczekaj! —
Usłyszała, przez co momentalnie się odwróciła.
— Wracam już do domu. Do
mamy.
— Musisz pójść ze mną. —
Objęła ją opiekuńczo ramieniem.
— Co się stało? —
zapytała zdezorientowana.
— Kobieta jest w bardzo
ciężkim stanie i lekarze dopiero teraz pozwolili komukolwiek tam wejść.
— Ale ja nie muszę,
naprawdę. To nie ona.
Darcy uśmiechnęła się
słabo, po czym otworzyła żelazne drzwi, wpuszczając brunetkę, jako pierwszą.
Tuż za nimi szedł, równie zdenerwowany, Liam. Dziewczyna czuła się naprawdę
dziwnie, ściany pokryte słabo kryjącą białą farbą były naprawdę odpychające i
zarazem przerażające. Chciała wrócić już do domu, chciała mieć to już wreszcie
za sobą.
— Mam wejść z tobą czy
dasz radę zrobić to sama? — spytała, patrząc się na nią z wyraźną troską.
— Ja się nią zajmę —
zaproponował Liam, na co przewróciła oczami.
— Nie musisz mnie
niańczyć.
— Będę za drzwiami,
dobrze?
— Jasne.
Diana wzięła głęboki
oddech, po czym pchnęła drewniane drzwi. W pomieszczeniu było ciemno, więc
próbowała znaleźć włącznik światła. Kiedy już to zrobiła, na suficie
kilkakrotnie zaświeciła mała lampa, która ustabilizowała się dopiero po chwili.
Teraz miała czas, by przyzwyczaić się do panującej tu jasności.
Zrobiła krok do przodu,
nie słysząc już bijącego serca. Opuściła rękę, którą zasłaniała się przed nadmiernym
światłem, które bardzo raziło jej oczy. Odkryła materiał, leżący na zmarłej
osobie i momentalnie się przeraziła. Zakryła usta dłonią, by nie wydać z siebie
żadnego, niepokojącego dźwięku. To było za wiele.
Odwróciła się do
chłopaka, który wpatrywał się w ciało z takim samym niepokojem, jak ona. Zacisnęła
powieki, czując nadchodzącą falę łez. W tym momencie oddychanie było bardzo
trudną czynnością. Coraz cięższe i szybsze, nogi miała jak z waty. Opadła na
ziemię, wmawiając sobie, że to tylko jakiś głupi żart, przecież Mary potrafiła
jej robić naprawdę dobre dowcipy. Tylko to był najgorszy żart, który ktokolwiek mógł komuś zrobić. To
był jej najgorszy dzień, pomijając wszystkie okropne dni w szkole.
Skuliła się, pociągnęła
nosem, wciąż wpatrując się w martwe ciało. Łzy spływały po jej policzkach,
odbijając się o brudne kafelki. Wyglądała, jakby kilka minut temu straciła
prawdziwy sens życia. Właściwie tak było, a ona nie mogła zrobić już nic
więcej, by temu zapobiec. Teraz było za późno, na cokolwiek.
Poczuła ciepłą dłoń na
swoim ramieniu, jednak nie zareagowała. Nie miała siły na nic, wszystko stawało
się trudniejsze, a najgorsze było to, że wiedziała, co powinna zrobić. To ona
musiała stawić czoło wszystkim problemom, ponieważ tylko ona będzie to
potrafiła. Została sama, a ta myśl wcale jej nie pocieszała.
Zawsze byłaś sama, tak było, jest i będzie, kochanie.
— Może wyjdziemy na
korytarz i... — zaczął chłopak, na co pokręciła przecząco głową.
— Mógłbyś mnie zostawić?
— Jesteś pewna?
— Chciałabym z nią
trochę pobyć, przecież to nasza ostatnia szansa, zanim ją zakopią pod ziemią,
prawda?
— Będę czekał za
drzwiami. — Westchnął. — Jeżeli będziesz czegoś potrzebowała, to mnie zawołaj,
dobrze?
— Dobrze — wyszeptała.
Diana siedziała na
podłodze jeszcze dobre kilka minut, nie drgnęła nawet po głośnym zamknięciu
drzwi. Dopiero później zebrała wszystkie siły, które z niej jeszcze nie
wyleciały i podeszła do metalowego łóżka.
Patrzyła na jej, na
zawsze zamknięte, oczy, na spierzchnięte usta, na jej bladą cerę, która kiedyś
promieniała radością, na lekkie zmarszczki, na swoją matkę.
— Nie będę do ciebie
mówić, bo to przecież bez sensu i ty z pewnością tego nie usłyszysz, ale znasz
moją skomplikowaną naturę, więc muszę coś powiedzieć. — Zamrugała kilkakrotnie,
by nie uronić żadnej łzy. — Mamo, wszystko, co chciałam ci powiedzieć,
napisałam w liście, który, mam nadzieję, przeczytałaś, bo jeśli nie, to będę
się czuła okropnie, wiedząc, że nie pożegnałyśmy się odpowiednio, a ty nie dowiedziałaś
się o moich uczuciach i problemach, choć większość z nich znałaś i to bardzo
dobrze. Chciałabym byś była szczęśliwa,
taka, jak byłaś zawsze. A przynajmniej sądzę, że byłaś. Z tym szerokim
uśmiechem na ustach. I żebyś o mnie nie zapomniała, bo ja nigdy nie będę umiała normalnie żyć, wiedziałam o tym już od samego
początku, jednak to wszystko przytłoczyło mnie jeszcze bardziej niż wcześniej i
nie wiem, czy dam sobie dalej radę bez ciebie. Wiem, co powiedziałabyś mi w tym
momencie, bo zawsze, gdy mówiłam źle o sobie, ty zaprzeczałaś i dodawałaś coś
miłego od siebie, coś, co podnosiło mnie na duchu. Tylko że ciebie już nie ma i
nie będzie i to już chyba czas na jakieś zmiany, bo… to nieuniknione.
Pamiętasz, co mi powiedziałaś? Że zawsze będziesz ze mną. Więc, gdzie jesteś
teraz? — Zaszlochała gorzko. — Nie mam ci tego za złe i mam nadzieję, że jesteś
gdzieś daleko, gdzie nikt cię nie skrzywdzi. Naprawdę cię kocham. — Westchnęła,
puszczając dłoń Mary. — Do (nie) zobaczenia, mamo.
Wyszła z pomieszczenia,
jednak zostawiła włączone światło. Uśmiechnęła się lekko, tylko na tylko było
ją stać w tym momencie. Na korytarzu zauważyła Liama rozmawiającego z Darcy,
która, gdy tylko zobaczyła dziewczynę, podeszła do niej i przytuliła. Biło od
niej naprawdę przyjemne ciepło i troska, ale to nigdy nie będzie to samo. Nikt
nie będzie w stanie zastąpić kobiety, która była zawsze. Nieważne, czy było źle,
czy dobrze, zawsze mogła na nią liczyć.
— Tak bardzo mi przykro,
kochanie. — Zacisnęła powieki, by znowu nie płakać.
— Mi też. — Pociągnęła
nosem.
— Przepraszam, że pytam
o tym w tej chwili, jednak musimy wiedzieć, co zrobić z ciałem.
— Przewieźć je do
Londynu. Tam odbędzie się pogrzeb, w jej mieście. — Wzięła głęboki oddech,
odsuwając się od kobiety.
— Dobrze, może
pojedziesz do domu trochę odpocząć?
— Dostałam klucze od
mamy. — Wyjęła mały kluczyk z tylnej kieszeni. — Do jej mieszkania.
— Zawieźć cię?
— Nie, zadzwonimy po
taksówkę. — Brunet zabrał głos. — Dziękujemy.
— Trzymaj się — szepnęła
dziewczynie na ucho, po czym uśmiechnęła się do niej.
Diana skinęła tylko
głową i bez jakiekolwiek słowa poszła za chłopakiem. Nie chciała się z nim
kłócić, a szczególnie w tym momencie. W zasadzie teraz nie miała na nic ochoty.
Pragnęła tylko zaszyć się w bezpiecznym i cichym miejscu, gdzie nikt jej nie
będzie przeszkadzał i mówił, jak mu przykro z powodu straty.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Słoneczko, zostaw coś po sobie ☀