6.02.2016

Rozdział 17


"Nawet nie wiedziałem, czy jestem nieszczęśliwy. Byłem taki zgnębiony, że na nieszczęście nie starczało już miejsca"

— Diana, mogłabyś mnie posłuchać do końca?
— Nie ma mowy — powiedziała stanowczo. — To tylko dwie godziny, nie potrzebuję niańki i tak, jak dość niedawno powiedziałeś — jestem dorosła.
— Ale to nie oznacza, że wszystko ci już wolno.
— Ja mam inne zdanie na ten temat.
— Mary wyraziła już zgodę.
— Ale ja nie. To miał być mój wyjazd, nie twój, rozumiesz? To nie wchodzi w grę.
— Albo jedziesz z nim albo w ogóle.
— Pff, nie będziesz mi rozkazywał, do cholery! — warknęła. — Pojadę pociągiem, autobusem, stopem, ale bez ciebie.
— Może się uspokoisz?
— Nie, bo chcecie żeby ten dupek ze mną jechał, powiedz mi tylko po co?
— Chciałbym poznać Mary. — Wzruszył ramionami.
— Po co?
— Bo teraz jesteśmy, tak jakby, rodziną.
— Ale ty dzisiaj jesteś zabawny, naprawdę. — Klasnęła w dłonie.
— Zamówiłem już bilety na ósmą rano. To ty musisz zdecydować, co zrobisz.
— Dlaczego nie dacie mi normalnie żyć, co?
— Nie chcemy ci niczego utrudniać, ale…
— No właśnie ale. Chciałam tylko ją odwiedzić, sama. Naprawdę, dam sobie radę.
— Klamka zapadła. — Spojrzał się na nią poważnie.
— Walcie się wszyscy — syknęła i wyszła z kuchni.
— Diana!
Prychnęła głośno, po czym wybiegła z domu, trzaskając drzwiami. Wsiadła do auta, włączyła silnik i odjechała, uśmiechając się pod nosem. Liam również wyszedł na zewnątrz,  jednak nie zdążył jej dogonić. Potrzebowała chwili spokoju.
Oddychała szybko, co przeszkadzało w jej jeździe. Tylko ona wiedziała dokąd jedzie. Zaparkowała kilka metrów przed jej celem. Wysiadła z auta, wcisnęła kluczyki do kieszeni i spacerowała po chodniku. Spojrzała w prawą stronę, przez co momentalnie ścisnęło ją w żołądku. Znowu powróciło to nieprzyjemne pieczenie.
Jej dawny dom wydawał się teraz zupełnie obcy. Widząc latające wokół niego, szczęśliwe dzieci i rodziców śmiejących się głośno, czuła się naprawdę źle. Odpoczywali na leżakach, rozmawiając o czymś zawzięcie, wymieniali powolne pocałunki, nie zwracając uwagi na maluchy, oblewające się wodą. Diana stała tam, na środku chodnika i tak po prostu — obserwowała ich. Normalnemu człowiekowi mogło wydawać się to naprawdę dziwne, ale, cóż, ona nie była całkiem normalnym człowiekiem, prawda?
W pewnym momencie zauważyła, jak kobieta wstaje i idzie w jej stronę. Momentalnie się speszyła, dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak to mogło wyglądać z jej punktu widzenia. Blondynka stawiała duże kroki, ale, co zdziwiło Dianę, na jej twarzy nie było ani cienia złości, tylko szeroki, promienny uśmiech.
— Witaj, mogę ci w czymś pomóc? — spytała przyjaźnie.
— Nie, ja tylko… przepraszam. — Westchnęła. — Mieszkałam tu niedawno i trochę się zamyśliłam.
— Oh, to ty jesteś Diana. Bardzo miło mi cię poznać. — Przytuliła ją, jednak dziewczyna wciąż stała nieruchomo.
— Mi panią też.
— Chcesz się dołączyć, zaraz…
— Nie, naprawdę. Muszę już iść. Jeszcze raz przepraszam.
— Nic się nie stało, kochanie. Miłego dnia. — Pomachała jej.
— Wzajemnie — wymamrotała.
Przyśpieszyła kroku, skręcając do parku. Rozejrzała się po okolicy, ponieważ dawno tu nie była. Teraz nadszedł czas, by to wszystko nadrobić, by  przemyśleć  niektóre,  nurtujące  ją  sprawy,  by  dojść  do  jakiegoś porozumienia.
Kiedy wkroczyła na dobrze znany teren, usiadła na trawie i oparła się o pień drzewa. Wyłączyła telefon, rzucając go obok siebie. Westchnęła cicho, ponieważ nie chciała, by ktoś jej przeszkadzał,  przecież ten ktoś mógłby pomyśleć, że ta osoba potrzebuje pomocy albo coś.
Zamknęła oczy,  próbując się odprężyć. Potrzebowała chwili spokoju, gdzie mogła pobyć sama ze sobą, gdzie nie musiała słuchać ciągłego narzekania innych, gdzie nie musiała być uzależniona od drugiego człowieka. Bo kurde, miała już przecież te osiemnaście lat i to ona decydowała o tym, co może robić, a czego nie i co chce robić. To ona powinna mieć największy wkład w jej życie, a nikt nie powinien się w to wtrącać.
Nuciła pod nosem jakąś piosenkę usłyszaną w radiu, po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, czuła się okropnie odtwarzając sytuację sprzed chwili. Nie mogła pogodzić się z myślą, że ktoś inny niż ona, będzie wychowywać się w jej domu, w którym żyła dobre osiemnaście lat. Przez ten szmat czasu, zdążyła się do niego tak bardzo przyzwyczaić, że dotąd nie wyobrażała sobie innego miejscu, w którym mogłaby mieszkać. Wciąż nie mogła się odnaleźć w mieszkaniu Simona, wciąż było dla niej nieosiągnięte, zupełnie obce, nijakie. Brakowało w nim czegoś, a Diana doskonale wiedziała czego, a raczej kogo.
Cieszyła się, naprawdę się cieszyła, kiedy dowiedziała się o tymczasowym wyjeździe do Glasgow. Chciała się stąd jak najszybciej wydostać, nawet jeśli tylko na kilka dni. 
W pewnym momencie poczuła, jak ktoś dotyka jej ramienia. Wzdrygnęła się, momentalnie wstając i odchodząc jak najdalej. Jej serce biło niemiłosiernie szybko, jej oddech był szybki i płytki, a oczy dwukrotnie większe.
— O boże — pisnęła przestraszona.
— Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć.
— Jesteś jakiś popieprzony czy co? — warknęła wściekle.
— Naprawdę…
— Ugh, idź stąd. Naprawdę nie mam ochoty z nikim rozmawiać, a szczególnie z tobą.
— Nie bądź na mnie zła. Chciałem tylko dobrze.
— Powiem ci bardzo ciekawą rzecz. Wszyscy chcą dobrze, każdy chce, żeby drugi człowiek był szczęśliwy, ale to nie zawsze wychodzi, a szczególnie takim ludziom, jak ty.
— Jakim? — Prychnął.
— Takich. — Wymachiwała dłońmi. — Nie dość, że muszę z tobą mieszkać, to jesteś na tyle wredny, żeby wpakować się ze mną do jednego samolotu. Chciałam tylko pobyć trochę sama z mamą. Czy to tak wiele?
— Nie będę wam przeszkadzał. Mam tam kumpla, który niedługo przeprowadza się do Londynu.
— Mogłeś pojechać w innym terminie i w innym samolocie. Dlaczego akurat teraz?
— Tak się akurat złożyło. Już dawno miałem do niego pojechać, ale dopiero teraz, w wakacje mam czas, by cokolwiek zrobić.
— Przecież powiedziałeś, że przyjeżdża tu niedługo. Nie mogłeś poczekać te kilka dni?
— Pod koniec miesiąca tu będzie, a ja mam zabrać mu kilka rzeczy i to tyle.
— Nie chcę tego. Musisz pojechać kiedy indziej.
— Ja wylatuję, nie wiem, jak ty.
— Wszystko komplikujesz. — Westchnęła. — To miał być mój wyjazd, tylko mój.
— Diana, polecimy tym głupim samolotem, usiądziemy po dwóch końcach tego ustrojstwa, wysiądziemy w długich odległościach i każdy pójdzie w swoją stronę. Nie będę naciskał, dobrze?
— To nie zmienia faktu, że…
— Po prostu się zgódź. Nie rozmawiajmy o tym więcej.
— Dobra. — Westchnęła. — Mam do ciebie jeszcze jedno pytanie.
— A co jeśli nie odpowiem?
— To urządzę w samolocie taki cyrk, że długo się po nim nie pozbierasz. — Uśmiechnęła się.
— Więc słucham — powiedział, na co przewróciła oczami.
— Skąd wiedziałeś, że tu jestem?
— Um, pojechałem za tobą.
— Śledziłeś mnie. — Prychnęła, zakładając dłonie na wysokości klatki piersiowej.
— Nie nazwałbym tego śledzeniem.
— A czym? No proszę, Payne. Znajdź mi inną definicję tego słowa.
— Po prostu się martwiłem i chciałem się upewnić, że wszystko w porządku.
— Że nic sobie nie zrobię?  — Bardziej powiedziała niż spytała.
— Mniej więcej.
— Jest ciężko, ale jak na razie, jestem czysta.
— Może będzie lepiej, jeśli już pójdziemy. — Podrapał się niezręcznie po głowie.
— Dlaczego zmieniasz temat? — spytała, jednak poszła za chłopakiem.
— Bo wiem, że czułabyś się z tym źle.
— Wcale nie.
— To ciężki temat, wiem o tym, więc nie musimy o tym rozmawiać.
— Skoro tak sądzisz. — Wzruszyła ramionami. — Mam niedaleko samochód i…
— Możemy pojechać moim.
— A co z…
— Potem po nie przyjdę.
— Możesz nie przerywać mi zdania?
— Od teraz, obiecuję. — Uśmiechnął się.
— Mam nadzieję.
— Zawsze warto ją mieć.
— Znowu zaczynasz, pokrako.
— Pokrako? — Zaśmiał się.  — Nie wpadłaś na nic lepszego?
— Jesteś pokraką. — Prychnęła, unosząc prawy kącik ust.
— Skoro tak sądzisz. — Spojrzała na niego morderczym wzrokiem, jednak po chwili złość przeszła, a jej miejsce zastąpił, znienawidzony — strach.
Kilkaset metrów przed nimi szedł Josh  z kilkoma znajomymi, w tym Olivia i Eric. Już z tej odległości mogła zauważyć przebiegły uśmiech Josha, wiedziała, że zaraz zrobi coś, co jej się nie spodoba. Miała ochotę chwycić Liama za ramię i uciec stąd jak najdalej, a dokładniej do jej samochodu, które zaparkowała kilka metrów za nimi. I kiedy miała to zrobić, Eric przyśpieszył kroku i podbiegł do Payne, zapewne się przywitać. Uścisnęli się krótko, po czym blondyn przeskanował jej sylwetkę, wymuszając lekki uśmiech. Bardzo współczujący uśmiech.
— Cześć…
— Diana — dokończyła niepewnie.
— Oh, tak jasne. Co tam? — Zwrócił się do Liama. — Jak żyjesz chłopaku ze słabą głową?
— Przesadzasz.
— Nie, widziałem, jak upiłeś się już po kilku piwach.
— Nikt nie jest w tym tak dobry, jak ty. — Przewrócił oczami.
— Tak, masz rację. Dlaczego wcześniej mi tego nie mówiłeś? Czuję się opuszczony.
— Cóż, życie. — Wzruszył ramionami.
— Siema! — krzyknął Josh, będąc coraz bliżej.
— A ty tu czego znowu chcesz? — spytał wrednie Eric.
— Też mi cię miło widzieć. — Uśmiechnął się, po czym położył dłoń na jego ramieniu.
— Kiedy wychodzimy, jak za starych dobrych czasów?
— Muszę wyjechać na kilka dni. Sobota za tydzień? — zaproponował Liam.
— Mi pasuje każdy dzień.
— Kto by się spodziewał?
— Każdy wie, że lubię imprezy. Nic na to nie poradzisz. — Strzepnął dłoń Josha.
— Poprawka, lubisz dziewczyny, które chodzą na imprezy.
— Może coś w tym jest.
 Josh ominął Dianę, stanął za nią, po czym tak, by nikt inny go nie usłyszał, szepnął jej do ucha — Przytyłaś?
— Musimy już spadać. Olivia znalazła fajną okazję. — Wskazał na pustą saszetkę.
— No no, ćpuny.
— Ej, to nie tak jak myślisz.
— Na razie. — Zaśmiał się, kręcąc głową.
— Do za tydzień. — Pomachał mu Josh, wciąż trzymając w dłoni małą, plastikową torebeczkę.
Josh był zwykłym chujem.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Słoneczko, zostaw coś po sobie ☀

Hope Land of Grafic