"Jeszcze trochę czekaj, jeszcze trochę. Ja też nie jestem szczęśliwa."
Glasgow było równie
pochmurnym miastem, jak Londyn. Wszyscy żyli w biegu, nie oglądając się wcale
za siebie. Nie zwracali uwagi na innych. Nie obchodziło ich to, że gdzieś pod
ścianą siedział bezdomny, prosząc o pieniądze na przeżycie, to, że potrącili kogoś
na chodniku. Może tęsknota za Londynem sprawiała, że kobieta widziała tylko złe
rzeczy w tym mieście?
Mary dostała małe,
całkiem przytulne mieszkanko, niedaleko centrum, z łazienką i kuchnią oraz małą
sypialnią. W salonie miała wielkie okno, które dawało jej doskonały widok na
ulice miasta. Wiecznie zakorkowane.
Pracowała zdecydowanie
ciężej niż w Londynie. Sypiała po kilka godzin, a czasami w ogóle. Wracała
późnym wieczorem z dodatkową robotą papierkową, ponieważ jej współpracownik nie
miał czasu, a zresztą, miał inną specjalizację, więc szef zwalał wszystko na
nią. To nie miało dobrego wpływu na jej życie, a przede wszystkim zdrowie.
Doskwierała jej
samotność. W domu zawsze miała chwilę, by zamienić chociaż słowo z Dianą. Tu
mieszkała sama, a wszyscy wokół zdawali się jej w ogóle nie zauważać. Brakowało jej kontaktu z drugim
człowiekiem. Miała tylko Dianę.
Dlatego dzisiaj wzięła
wolne, chciała odpocząć od tego natłoku zadań. Musiała się zregenerować, by
ponownie wrócić do pracy i być w stanie robić
dalej cokolwiek. W końcu, od dłużącego się tygodnia, wyspała się,
zrobiła sobie herbatę wraz z normalnym śniadaniem. Miała czas, by usiąść na
kanapie i obejrzeć trochę wiadomości. Wreszcie miała czas, by zadzwonić do
Diany.
Wyciągnęła komórkę i
wybrała numer do córki. Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy odebrała już po
pierwszym sygnale.
— Halo?
— Cześć, skarbie —
powiedziała radośnie, starając się zamaskować zmęczenie.
— Mamo — pisnęła. — Tak się
cieszę, że dzwonisz. Miałam zadzwonić wczoraj, jednak wiem, że masz teraz dużo
pracy i nie chciałam dokładać dodatkowych problemów.
— Oh, dziecko. Ty nigdy
nie będziesz moim problemem.
— Ale jednak się
martwiłam. Słyszałam, że masz tam bardzo ciężko. — Westchnęła. — To moja wina,
przepraszam.
— Chwila, dlaczego tak
mówisz? Diana, to nie przez ciebie, to wina Hiltona i jego mało rozwiniętej
funkcji myślenia.
— Gdybyś musiała
utrzymywać tylko siebie, to dałabyś radę w jakiejś mniej płatnej pracy. Ale…
— Posłuchaj mnie, jesteś
moim dzieckiem i to, że ciebie utrzymuję
to tylko i wyłącznie moja decyzja. Gdybym tego nie chciała, to już dawno
wywaliłabym cię z domu. — Zaśmiała się, próbując rozładować sytuację.
— Nie dałaś mi
dokończyć.
— Więc słucham.
— Znowu mi przerywasz. —
Usłyszała westchnięcie. — Znalazłam pracę.
— Nie musiałaś tego
robić.
— Nie, ale chciałam
tego. To tylko kilka godzin, więc już nie musisz wysyłać mi pieniędzy, poradzę
sobie.
— I tak będę to robić.
Nie chcę, by czegokolwiek ci zabrakło.
— Powiedzmy sobie
szczerze, ubrania mam ciągle te same, ponieważ nie mieszczę się w inne,
kosmetyków rzadko co używam, jedzenie tu jako tako jest, a na jakieś głupie
gadżety nie potrzebuję pieniędzy. Mamo, dam radę.
— Na razie nie zmienię
decyzji, zobaczymy, jak sobie będziesz dalej radzić.
— Już ci mogę
powiedzieć, że dobrze.
— Poczekamy, zobaczymy.
Jak się czujesz u Simona?
— Jest w porządku, ale
brakuje mi trochę naszego starego domu. Tu jest zdecydowanie inaczej.
— Musisz się po prostu
przyzwyczaić. A zresztą, niedługo skończę tutaj pracę i będzie, jak dawniej.
— Nic już nie będzie,
jak dawniej, mamo. Można starać się, by jakoś to poskładać w całość.
— Będziemy się starać,
prawda?
— Oczywiście, mamo.
— Mam jeszcze kilka dni
wolnego, więc chciałabyś do mnie przyjechać? — zapytała, czekając na reakcję
córki.
— Boże, mamo. Dopiero
zaczęłam pracować i już muszę brać wolne.
— Czyli tak? — Zaśmiała się.
— Tak — pisnęła. — Zaraz
zamawiam lot i… o mój boże. Tak bardzo się cieszę!
— Ja też, skarbie.
Pokażę ci trochę to miasto, ale jest zdecydowanie gorsze niż Londyn.
— Nie może być przecież
tak źle.
— Jednak może.
— Oh, poczekaj chwilkę. —
Słyszała szepty, warknięcie Diany i to jej wystarczyła by wiedzieć, że była w
tym momencie zajęta.
— Dobrze, muszę kończyć.
Napisz do mnie albo zadzwoń, gdy będziesz wiedzieć, kiedy wylatujesz. Kocham
cię.
— Ja ciebie też, tęsknię
bardzo. Widzimy się niedługo. Pa, mamo.
Na jej twarz wpełzł
szeroki uśmiech. Bardzo cieszyła się z wizyty Diany. Ba! W duchu skakała z radości.
Bardzo brakowało jej dziewczyny po tak krótkim, a jednak długim czasie rozłąki.
Jej wzrok spoczął na
liście, leżącym na stoliku. Prawie o nim zapomniała. Miała tyle spraw na
głowie, że nie znalazła nawet czasu na przeczytanie go. Rozpakowała kopertę i wyjęła
z niej biało beżową kartkę, na której rozpoznała pismo córki.
Mamo!
Jak to zwykle piszę się w listach? Ach, no tak. Tęsknię za
tobą, chociaż nawet jeszcze nie wyjechałaś. Próbuję to powstrzymać, wmówić
sobie, że to tylko chwilowe i niedługo będziesz już razem ze mną. Ale prawda
jest inna.
Nie winię Cię o nic, to musisz wiedzieć na pewno, ponieważ
myślę, że ty tak sądzisz. Wiem, że nie dałaś rady już nic zrobić i by nas ratować,
ale głównie to mój gruby tyłek, musiałaś wyjechać i ja w całości to rozumiem. Proszę,
nie obwiniaj się. To, co się stało, już się
nie odstanie. Taka jest kolej rzeczy.
Chciałam byś wiedziała, że bardzo wiele ci zawdzięczam, ale
nie potrafiłabym tego powiedzieć prosto w oczy, ponieważ wiem, że
zestresowałabym się i powiedziała tylko te dwa głupie słowa, które, moim
zdaniem, nie są tak bardzo wartościowe bez obecności innych, miłych słów. Dobrze o tym wiesz, więc
wszystko zacznę od następnej linijki, dobrze? Oh, co ja piszę. Przecież i tak
mi nie odpowiesz.
Zawdzięczam ci życie, tego chyba nie wyrażą żadne, nawet
najlepiej wyszukane, słowa. Dzięki tobie jeszcze jakoś się trzymałam, mimo
wszystkiego. Wiedziałam, że ty tu jesteś, że mnie wspierasz i że ci na mnie
zależy. Nawet nie wiesz, jakie to wspaniałe uczucie. Mieć pewność, że chociaż
jedna osoba płakałaby po twojej śmierci. I tak, wiem, co byś teraz powiedziała:
— Nigdy więcej o tym nie myśl, skarbie. Na tym świecie jest
wiele osób, którzy tęskniliby za tobą. Ja również jestem jedną z nich.
Zgadłam? Pewnie, że tak. Często mam rację i to chyba
powstało z twoich genów.
Ale, powiedzmy sobie szczerze, mam tylko ciebie i ani Simon
ani Liam ani nikt inny nie zastąpiłby mojej prawdziwej rodziny. Mam nadzieję,
że jakoś sobie poradzę w tym chorym świecie, bo wiesz, ludzie potrafią być
naprawdę bezwzględni i okrutni. Dlatego od wielu lat nie miałam prawdziwego
przyjaciela, nie miałam nikogo.
Dziękuję ci za motywację, bez niej i ciebie zapewne już dawno
by mnie nie było i nie pisałabym tego listu. Bez niej zaginęłabym, bez tego
wszystkiego, co mi przekazałaś — byłabym już martwa. Ale przecież tego od
zawsze chciałam, prawda?
Nigdy ci o tym nie mówiłam, ale boję się. Boję się tego, co
czeka mnie po drugiej stronie, kiedy ta pieprzona żyletka pójdzie za daleko,
kiedy pod wpływem impulsu zrobię coś, co będę żałować przez resztę (krótkiego)
życia. Ale przede wszystkim — bałabym się to zrobić ostatecznie. Zakończyć te
bezsensowne życie.
Musisz wiedzieć, że nie wiem, kiedy następny raz użyję tego
cholerstwa, ale na pewno użyję i to jest nieuniknione. I nikt tego nie
powstrzyma. Ani ty ani ja ani nikt inny, bo tego nie da się przerwać ot tak. To
zostaje z nami na całe życie i czy chcemy czy nie, to zawsze będzie przy nas i
przypomina o tym, jacy kiedyś byliśmy
głupi. Może to cierpienie jednak nie jest bezsensowne? Może tak po prostu miało
być, by potem spotkało nas coś wyjątkowego i wynagrodziło nam wszystkie
krzywdy? Może niebo będzie sprawiedliwe dla wszystkich? Wkrótce się o tym
przekonamy.
Mam nadzieję, że przeczytałaś to do samego końca i wiesz, co
siedziało mi wtedy w tej chorej główce. Postaram się zmienić wszystko, co kiedykolwiek
zepsułam, ale zarówno ty i ja wiemy, że nie będzie to łatwym zadaniem. Trzymaj
za mnie kciuki, mamo.
Kocham cię. Nie, to jest zbyt słabe. Kocham się na zawsze?
Nie, to też nie pasuje. Po prostu wiedz, że popieram cię we wszystkich twoich
decyzjach i bardzo tęsknię. No i… kocham cię.
Twoja jedyna córka,
Diana.
P.S. Udało się :)
— Simon, mam do ciebie
prośbę. Gdzie jesteś do cholery? — krzyczała po całym domu, jednak nikt się nie
odzywał.
Przeszła kuchnię,
łazienki, jego pokój, salon, ale nigdzie go nie było. Wyszła na taras,
prychając cicho pod nosem. Opalał się na leżaku ze słuchawkami w uszach. Wyjęła
mu jedną z nich, przez co momentalnie wstał. Uśmiechnęła się do niego, po czym
usiadła na leżaku.
— Mam prośbę — zaczęła. —
Mógłbyś załatwić mi bilet do Glasgow? Mogę jechać nawet pociągiem.
— Mary o tym wie?
— Tak, dzwoniła do mnie
przed chwilą.
— Na kiedy?
— A dałoby się na jutro?
— Wątpię w to, ponieważ
teraz wszyscy wylatują, ale zobaczę, co da się zrobić.
— Jestem ci naprawdę
wdzięczna, dziękuję.
— Nie ma sprawy.
— A tak w ogóle, to może
wróciłbyś do domu, bo te słońce ci nie służy. — Wskazała na spieczone ciało,
śmiejąc się.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Słoneczko, zostaw coś po sobie ☀