23.09.2015

Rozdział 6


„Proszę, nie obiecuj mi nic więcej.”

— Dlaczego się tak zachowałeś? — Wypłynęło z jej ust, tak szybko i niespodziewanie, przez co nastolatek zdjął dłonie z kierownicy i dokładnie się zastanowił nad odpowiedzią. Musiała być bardzo przemyślana, by przekonać Dianę.
— Nie za bardzo rozumiem. — Spojrzał na nią, mrużąc oczy.
— Pff, ta jasne.
— O boże, Diana. — Przewrócił oczami. — Jeśli chodzi o naszą „sprzeczkę” rano, to sama zaczęłaś.
— Nie, nie o tym mówię — warknęła.
— W takim razie, o czym?
— Dobrze wiesz, o co mi chodzi.
— Naprawdę nie.
— Cóż, ja nie będę ci tego tłumaczyć, cześć — powiedziała, wychodząc z samochodu.
— Diana! — Również opuścił pojazd, idąc za dziewczyną.
— Co? Przypomniałeś sobie?
— Przepraszam, okej?
— Wiesz, co? Mam gdzieś twoje przeprosiny, za dużo się ich nasłuchałam, żeby każdemu po kolei wybaczać.
— Nie rozumiem, o co robisz taką wielką aferę!
— A ja nie rozumiem ciebie!
— Chcesz wywołać u mnie głupie poczucie winy? — Prychnął.
— Nie, chciałam po prostu wiedzieć, na czym stoję, ale już wiem — powiedziała pewnie, po czym odwróciła się.
Chłopak podniósł ręce w geście bezsilności, patrząc na nią w skupieniu. Czekał aż coś powie, cokolwiek, bo panująca cisza była naprawdę niezręczna, a on nie wiedział, co ma zrobić, by było dobrze. By przestali mierzyć się nienawistnymi spojrzeniami.
— Możesz już pójść — stwierdziła, wchodząc do domu.
— Dzięki za pozwolenie — prychnął, trzaskając drzwiami auta.
Brunetka, dopiero po zamknięciu drzwi, zorientowała się, że co było nie tak. Była druga, jej mama wracała o czwartej, a ona z pewnością zamykała rano drzwi. Odetchnęła głęboko, czyżby powtórka z rozrywki? Ten dzień z każdą chwilą stawał się coraz gorszy.
Szła powoli, stawiając krótkie kroki. Chwyciła jakąś małą figurkę, trzeba zaznaczyć, że była ze szkła, z półki, słysząc jak ktoś porusza się po piętrze. Jej ciało trzęsło się z przerażenia, chociaż nie była o tym świadoma. Starała się być jak najciszej, ale skrzypiące panele z pewnością jej w tym nie pomagały. Klęła pod nosem, wiedząc, że jeśli ten ktoś ją zabije, to będą jej ostatnie słowa i wcale tego nie żałowała. Była dumna z tak rozwiniętego słownictwa.
Zauważyła, że drzwi od jej pokoju są szeroko otwarte, więc oparła się o ścianę i nasłuchiwała. Kątem oka zerknęła do środka, widząc wysoką postać. Na szczęście był odwrócony tyłem. I teraz przyszła chwila prawdy. Co miała zrobić, by zrobić cokolwiek. A jeśli był uzbrojony. Jej lekkomyślność dała we znaki; rzuciła figurką w mężczyznę, jednak usłyszała tylko roztrzaskiwanie się szkła o ścianę.
— Co jest kurwa? — Usłyszała warknięcie.
— Ty dupku! — wrzasnęła. — Jak możesz wchodzić do cudzego domu bez jakiegokolwiek uprzedzenia! — Była wściekła, naprawdę.
I, nie, wcale nie liczyła na to, że do jej domu włamał się prawdziwy złodziej. Prawdę mówiąc — czekała na to od dłuższego czasu. Chciała wprowadzić do swojego życia trochę więcej rozmaitości. Chciała zniszczyć, wciąż panującą, monotonię.
— Nie chcę ci nic mówić, ale właśnie rozwaliłaś mi brew — syknął, dotykając dłońmi czoła skąd sączyła się krew.
  — Mogłeś po prostu zadzwonić, że przyjdziesz, a wtedy obeszłoby się bez tego wszystkiego.
— Nie chciałem żebyście o tym wiedziały.
— Jesteś bezczelny, wiesz? — Prychnęła. — Po co tu przyszedłeś?
— Powiem ci, jak dasz mi coś na to rozcięcie.
— Przepraszam — mruknęła zażenowana, po czym poszła po apteczkę do łazienki.



— Przestań się ruszać — warknęła, dotykając wacikiem czoła mężczyzny. — Simon!
— Ale to szczypie — powiedział, wywołując cichy chichot brunetki.
— Jesteś dziecinny, bądź mężczyzną.
— Jestem, jakbyś nie zauważyła. — Prychnął. — Mogłabyś to robić nieco szybciej?
— Staram się, ale przez to,  że gadasz nie mogę się skupić. — Zmieniła wacik, po czym dodała: — Myślisz,  że trzeba pojechać z tym do szpitala? Nie wygląda to groźnie, ale warto byłoby się upewnić,  że nic ci nie będzie. — Przygryzła wargę, starając się dokładnie oczyścić, krwawiącą jeszcze ranę, którą, zresztą, sama spowodowała.
— U, powiało troską.
— Mówię poważnie. — Zdenerwowała się.
— Ja też.
— Widzę, że coś już się dostało do środka. — Przewróciła oczami.
— Jaka spostrzegawcza — parsknął.
— Daruj sobie — burknęła.
— Ale co?
— Udawanie bycia zabawnym. Jesteś za stary na to. — Zaśmiała się z własnych słów.
— Czy czterdzieści dziewięć lat robię ze mnie staruszka? — Diana spojrzała na niego podejrzliwie, przez co pokręcił głową. — No może troszeczkę więcej niż czterdzieści dziewięć.
— A „troszeczkę więcej” to ile? — spytała, na co zgromił ją wzrokiem. — No co? Kobiet się nie pyta o wiek, ale mężczyźni, próbujący być na czasie, to już zupełnie inna sprawa.
— Pięćdziesiąt jeden — powiedział bez emocji. — Lata lecą, a ja wciąż czuję się młody. — Zaśmiał się.
— Wcale nie widać — palnęła bez namysłu.
— Znalazła się żartownisia.
— Żartownisia? — Zachichotała. — Nikt tak już chyba nie mówi, wiesz?
— Oh, skończ.
— Dobrze, żartownisiu. — Oboje nie wytrzymali i zaczęli się śmiać.
Nie zauważyli nawet, że w drzwiach stała Mary. Uśmiechała się smutno, nie wiedząc, co zrobić. Pokazać im się, by zaraz popsuć im humor czy oddalić się z poczuciem winy. Kiedy obserwowała tę dwójkę, pomyślała sobie, że może się kiedyś dogadają. Będą musieli…
— O, cześć Mary. — Klamka zapadła. Nie mogła się wycofać, musiała im to wyznać. Nie zasługiwali na kłamstwa, prawda?
— Cześć. — Uśmiechnęła się.
Jeszcze chwilę, dajcie mi nacieszyć się uśmiechem córki.
— Widzę, że świetnie się bawiłeś, Simon. — Wskazała na jego rozciętą brew.
— Wiesz — zaczął, patrząc ukradkiem na Dianę. — Twoja córka nie ma dobrego cela.
— Stałeś do mnie tyłem, a ja zerkałam tylko jednym okiem, bo naprawdę myślałam, że to złodziej.
— Słucham? Jaki złodziej? Simon?
— Po prostu chciałem coś zobaczyć, ale nie w waszej obecności. — Wzruszył ramionami. — Tak, wiem, jak to żałośnie brzmi, jednak musicie mi uwierzyć.
— Przecież nie dałam ci kluczy po to, żebyś wchodził tutaj kiedy tylko chcesz albo straszył Dianę.— Westchnęła.
— Kiedyś ci to wytłumaczę.
— Wolałabym teraz, ale dobrze — mówiła, rozpakowując zakupy.
— Mamo? — Brunetka zabrała głos, przez co Mary poczuła, jak jej serce przyśpiesza.
— Tak? — Zwróciła się do niej.
— Gdy weszłam do domu, to usłyszałam, jak nasz rzekomy złodziej chodzi po piętrze, no i… — zatrzymała się na chwilę. — Chwyciłam tą szklaną figurkę, poszłam do mojego pokoju i rzuciłam nią w ścianę, ale odłamki trochę zraniły twarz Simona.
— Simon przeżyje, nie martw się.
— Ale ta figurka — zaczęła, na co mężczyzna głośno prychnął.
— Nie przejmuj się, to tylko jakiś badziewie z targu. Już od dłuższego czasu chciałam się go pozbyć.
— Mówiłaś, że dostałaś ją od cioci — powiedziała podejrzliwie.
— Nie przypominam sobie. — Zmarszczyła brwi. Córka przyłapała ją na kłamstwie. Robiło się coraz gorzej. — Co życzycie sobie na obiad? — Zmieniła szybko temat.
— Chyba nie jestem głodna — mruknęła Diana, jednak nie wyszła z kuchni.
— Masz może kurczaka? — spytał mężczyzna, na co Mary wybuchła głośnym śmiechem.
— Już się robi. — Zasalutowała, po czym zabrała się za przygotowanie posiłku.
Kobieta była nieco spokojniejsza, ponieważ nikt jeszcze nie zadał tego trudnego pytania. Była zła na siebie, bo nie umiała przekonać tego starca na po zostanie w Londynie. Zamiast tego wściekł się jeszcze bardziej dodając dwa miesiące do jej czasu pracy. Czasami był bezlitosnym gnojem, którego Mary nienawidziła; zero empatii, jakiekolwiek współczucia, nawet rzadko się uśmiechał, mimo że firma prosperowała całkiem dobrze i przynosiła niemałe zyski. To go wciąż nie uszczęśliwiało. Może dlatego że był samotnikiem i lubił znęcać się nad ludźmi. To by wyjaśniała wszystko, co do tej pory robił. Ciężko było mieć takiego szefa, jak Jack pieprzony Hilton.
Może jednak były do siebie odrobinkę podobne.
— Mary — zaczął, a ona już zaczęła go nienawidzić. — Ustaliłaś coś więcej w sprawie wyjazdu?
— Um, rozmawiałam z Hilotnem — powiedziała, zwracając tym uwagę Diany.
— I? — zapytała podekscytowana.
— Powiedział, że albo jadę albo mam się wynosić. — Westchnęła, przeczesując włosy dłonią. — Dołożył mi także dwa miesiące dodatkowo za to, że chciałam coś zmienić w jego interesach. Nie lubi tego.
— Oh.
I mimo że Diana nie pokazywała wielkiego rozczarowania na twarzy, to Mary i tak widziała to w jej oczach. Zaszkliły się lekko, ale nie wystarczająco, by je zobaczyć z daleka. Jej wargi nieznacznie drżały. Czuła, że zawiodła córkę na wszystkie możliwe sposoby.
— Przepraszam, kochanie. Naprawdę się starałam, ale on był bezwzględny i nie dałam rady rzucić tej roboty. Potrzebuję jej, my jej potrzebujemy, by normalnie funkcjonować.
— Dobrze, rozumiem. — Uśmiechnęła się lekko i sztucznie. — Możliwe, że zaczęłam się dogadywać z Simonem.
— To wspaniale! — Ucieszyła się, po czym dodała. — Ale uważaj, bo to tylko pozory. Często jest wkurzający.
— Czego nie można powiedzieć o tobie. — Przewrócił oczami.
— Jeśli będzie cię denerwował, to od razu dzwoń, a ja skopię mu ten stary tyłek.
— To, że jesteś młodsza o kilka lat, nic nie znaczy. Niedługo też będziesz stara i poczujesz te wszystkie okropne rzeczy, które przeżywam ja.
— Oh, nie rozmawiajmy o tym.
— Pójdę już do siebie, muszę jeszcze odrobić lekcje.
— Przecież za moment zakończenie roku, zadają wam jeszcze cokolwiek?
— Cóż, dają nam popalić aż do samego końca. — Wzruszyła ramionami. — Tacy już są.
— No dobrze. Czyli nie zjesz z nami? — spytała Mary.
— Nie, dziękuję. Smacznego. — Uśmiechnęła się.
Wbiegła po schodach na piętro prosto do swojego pokoju. Zamknęła ostrożnie drzwi, by nie wywołać zbędnych podejrzeń, weszła do łazienki, zamykając drzwi na klucz. Nie przejmowała się już szkłem porozrzucanym po jej pokoju, nie przejmowała się już niczym. Była zagubiona, zła, nieszczęśliwa i bezradna. Potrzebowała pomocy, rozmowy, kogoś bliskiego, czegokolwiek, co pomogłoby zapełnić panującą w niej pustkę. Czuła się samotnie, chociaż Mary jeszcze nie wyjechała. To po prostu było do przewidzenia.
Wszystkie spędzone z nią chwile zaczęły przelatywać przez głowę Diany. Natłok wspomnień spowodował płacz nastolatki. Złapała się za głową, oparła o ścianę, po której zaczęła powoli zjeżdżać aż w końcu wylądowała na zimnych kafelkach. Cichy szloch wydostał się z jej ust, a wraz z nim trochę bólu. Czuła, że nie będzie potrafiła wytrzymać już więcej, że zrobi coś głupiego. Nie myliła się.
Wszystkie opakowania chusteczek były tylko przykrywką tego, co naprawdę kryło się w szafce. Wyrzuciła wszystkie paczki na ziemię, wyjmując ważniejszą dla niej rzecz. Obróciła przedmiot w dłoniach kilka razy, ale wciąż coś ją usilnie próbowało powstrzymać. Wiedziała, że to nieodpowiedzialne i szczeniackie i nie wiadomo jeszcze jakie, ale chciała pozbyć się tego obezwładniającego bólu, który z każdą chwilą narastał. W końcu chęć powstrzymania cierpienia zwyciężyła. Żyletka wyznaczyła nową ścieżkę, na, i tak pokaleczonym, nadgarstku. Wiele różnych ścieżek bez drogi powrotu, bez znaku „zawróć”.
— Jestem tylko zdesperowanym i beznadziejnym dzieckiem, mamo. Wiesz, że dzieci popełniają mnóstwo błędów, tak jak ja…

Cześć! Wpadam na chwilkę, bo zaraz do szkoły i kolejny dzień pełny odpytywania i kartkówek. Jestem już wykończona, a to dopiero wrzesień. Ajajaj, właśnie zauważyłam, że blog przekroczył już 1300 wyświetleń! AAA wow, dziękuję wszystkim. Trzymajcie się skarby! Pozdrawiam :**

1 komentarz :

  1. Bardzo fajnie piszesz :)
    Cięty język Diany i Simona zrekompensował mi mega smutną końcówkę.
    Mam nadzieję, że to ostatni raz, kiedy Diana się tnie i że zjawi się w jej życiu ktoś, kto wszystko naprawi :)
    Nie mogę nie zwrócić uwagi na śliczny, śliczny i absolutnie idealny nagłówek. Cudo.
    Zaczęłam czytać teraz, ale już pędzę nadrabiać :)
    Cudownie piszesz, lekko, przyjemnie.
    Podziwiam osoby, które mogą pisać takie świetne FF w trzeciej osobie! :)
    Pozdrawiam serdecznie i zostawiam linka do siebie, jakbyś miała chwilkę wpaść :)
    itisnotourloveaiff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Słoneczko, zostaw coś po sobie ☀

Hope Land of Grafic