15.09.2015

Rozdział 5



„Musisz przestać wyżywać się na sobie przez to, że nie znasz wszystkich odpowiedzi.”

Nad Londynem zawitały chmury w odcieniu ciemnego granatu. Wszystko zapowiadało się na deszcz, jednak Dianę to nie za bardzo obchodziło. Planowała dzisiaj zostać w domu, ponieważ nie czuła się najlepiej po nocy spędzonej na kanapie. Była niewygodna i twarda, ale dziewczyna nigdy nie narzekała, bo przecież bardzo podobała się Mary — sama ją wybierała — a zresztą pasowała do reszty mebli.  
Kiedy przekręcała się na drugi bok, jej telefon zadzwonił, przez co dziewczyna jęknęła głośno. Podniosła się jednak, ziewnęła cicho i odebrała połączenie.
— Halo? — spytała zaspanym głosem.
— Skarbie, gdzie jesteś? — Usłyszała poważny głos matki.
— W domu — mruknęła.
— O ile się orientuję, to za czterdzieści minut zaczynasz lekcje.
— Tak.
— Mam nadzieję, że się na nich pojawisz.
— Postanowiłam, że wezmę wolne. — Wzruszyła ramionami, ale jak Mary miała to zauważyć?
— Nie ma mowy. Ubieraj się i idź na zajęcia.
— Ale mamo, jeden dzień nikomu nie zaszkodzi — powiedziała niewinnym głosem.
— Kochanie, do końca roku szkolnego zostało już tak niewiele. Dasz radę, wierzę w ciebie.
— A co jeśli będę się źle czuła?
— Nawet o tym nie myśl.
— Mam już 19 lat? — Wciąż próbowała ją przekonać.
— Chcesz płacić za rachunki sama, tak? Bo jeżeli to masz na myśli, to jak najbardziej  się cieszę.
— W porządku. — Westchnęła. — Wygrałaś. — W słuchawce usłyszała śmiech matki.
— Ja zawsze wygrywam — poprawiła córkę, po czym dodała. — Zbieraj się i powodzenia.
— Przyda się.
— Wrócę koło czwartej, cześć, skarbie.
— Cześć, mamo.
Odłożyła telefon, spojrzała na zegarek i stwierdziła, że czas się już zbierać. Pobiegła na piętro, do  swojego pokoju. Otworzyła szafę i standardowo założyła zwykłe spodnie i sweter, ponieważ na dworze nie było za ciepło. Przeszła do łazienki, ubierając się po drodze. Umyła zęby, a jej wzrok powędrował na lustro, w które  —   nie oszukujmy się  —  dość rzadko zaglądała.
Nie grzeszyła urodą i dobrze o tym wiedziała. Sięgnęła po jej małą torebeczkę z kilkoma kosmetykami. Czasami zastanawiała się po co jej to było. Przecież używała tego od święta i chyba, kiedy wróci, wyrzuci tą nieszczęsną torebkę. Niepotrzebnie będzie zajmowała tyle miejsca.
Użyła podkładu i korektora, po czym przejechała eos’em po swoich malinowych ustach.
— Zdecydowanie lepiej. — Uśmiechnęła się lekko do odbicia.
Zdecydowanie gorzej. To tylko wszystko zamaskuje, ale i tak pozostanie. Ładnie to tak się ukrywać?
— Boże, tak cholernie cię nie nienawidzę — warknęła groźnie, łapiąc się za głowę.
I vice versa.
Diana burknęła coś tylko pod nosem, po czym zabrała plecak i wyszła z pokoju. Stanęła na środku salonu, rozglądając się po pomieszczeniu na wszystkie strony. W oczach zalśniły łzy po tym, jak przypomniała sobie, że niedługo to wszystko opuści i niewiadomo czy powróci. To było dla niej naprawdę trudne do zrozumienia, a pogodzenie się z tym wszystkim było jeszcze cięższe.
Miała jeszcze dwadzieścia minut, a wizja spóźnienia się do szkoły była bardzo kusząca, jednak nie chciała bardzo zawieść matki. Westchnęła głośno, drapiąc się po głowie, bo — spójrzmy prawdzie w oczy — musiała podjąć decyzję i to w tym momencie.
W kuchni zrobiła sobie kanapką, którą podczas drogi do wyjścia, zjadła. Ze złości kopnęła kosz stojący na dworze, jednak po upłynięciu chwili go podniosła. Była taka przewidywalna. Była zupełnym przeciwieństwem Mary, nad czym często się zastanawiała. Ich charaktery znacznie się różniły, a mimo to umiały się dogadać, ba! Nie wyobrażały sobie życia bez siebie. To często nazywało się mocną więzią między matką, a córką.
Wielka szkoda, że niedługo ta ”więź” magicznie zniknie.
— Oh, zamknij się już — wyszeptała wściekła.
Zatrzasnęła furtkę, czując jak narasta w niej złość. Na nieszczęście dziewczyny, zerwał się dość silny wiatr. A z niebie zaczęły spadać pojedyncze krople, które w tej chwili tak cholernie przeklinała. W tej chwili nie mogło przydarzyć się jej nic lepszego niż deszcz. Dopiero zaczęło kropić, więc przyśpieszyła kroku, by znaleźć się jak najbliżej szkoły w razie nagłej ulewy. Co za ironia…
Podczas drogi do liceum, przez cały czas, widziała za sobą tego samego, ciemnego Jeepa. Za pierwszym zakrętem nic sobie z tego nie robiła, jednak po trzecim zaczęła się porządnie martwić. Przyśpieszyła kroku, a do szkoły dzieliło ją jeszcze około dziesięciu minut.
Kiedy miała zamiar przejść przez dość wąską uliczkę, dzięki której mogła skrócić czas przejścia do placówki, auto zablokowało jej drogę. Z piskiem opon zatrzymało się przed nią, a szyba zaczęła się opuszczać. Już po mnie, to koniec. Mogłam zostać w tym cholernym domu.
I zamiast ruszyć się, uciekać, krzyczeć, płakać, wzywać pomoc, to stała w tym samym miejscu, nie wykonując żadnego ruchu. Bała się, że to rozwścieczy napastnika i będzie jeszcze gorzej. Zamknęła oczy, myśląc, że to tylko jej chora wyobraźnia. Zawsze mogła coś takiego stworzyć, to była jedyna w swoim rodzaju odskocznia od nudy.
Po chwili usłyszała bardzo głośny śmiech, który odbijał się echem w jej głowie. Otworzyła oczy, a to co ujrzała przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Czy to są, przepraszam, jakieś żarty?!
— Liam pieprzony Payne i wszystko jasne — warknęła, czując, jak deszcz zaczyna padać z jeszcze większą siłą.
— I po co te obelgi? — zapytał urażony.
— Szkoda mi czasu na takiego dupka, jak ty — powiedziała, odwracając się. Wybrała dłuższą drogę, a do zajęć zostało jej pięć minut.
— Ale znalazłem plusy w tym spotkaniu, mimo twojego niemiłego zachowania. — Dziewczyna zgromiła go wzrokiem.
— Niech zgadnę, zaraz mi powiesz jakie to plusy. — W jej głosie było mnóstwo złości.
— Skąd wiedziałaś? — zapytał zdumiony.
— Po tobie można się wszystkiego spodziewać.
— A więc, pomijając twoje kolejne niemiłe słowa. — Wyraźnie zaakcentował. — Wreszcie zapamiętałaś moje imię!
— Jee! — Podniosła dłonie do góry kilka razy, po czym znów przybrała naburmuszony wyraz twarzy.
— Również podzielam twój entuzjazm.
— Okej, jak chcesz. — Wzruszyła ramionami.
Chłopak przez cały czas jechał za nią samochodem, co bardzo ją denerwowało, ale nie miała czasu na użeranie się z tym idiotą. A szkoda, bo w międzyczasie wymyśliła mnóstwo przezwisk, które bardzo chciała na kimś wypróbować.
— Wiesz — zaczął ponownie. — Coś czuję, że zaraz zacznie padać.
— Wow, naprawdę? — Spojrzała w górę, a na jej głowę spadło kilka kropel deszczu. Warknęła wściekła, przyśpieszając kroku.
— Zdążyłabyś tylko wtedy, gdybym cie podwiózł.
— Skąd pomysł, że chcę zdążyć? — Uniosła brew, choć wiedziała, że tego nie widział. Jej twarz była zakryta coraz bardziej mokrymi włosami.
— Ciężko mi patrzeć, jak się męczysz, moknąc.
— To możesz odjechać, nic cię tu nie trzyma.
— Boże, przestań być taka i wsiadaj, jeśli wciąż nie wyczułaś pewnej iluzji. — Poddał się, a na twarz dziewczyny wpłynął lekki uśmiech, uśmiech zwycięstwa.
— A skąd pomysł, że…
— Po prostu wsiądź i miejmy to za sobą, okej?
— Trzeba było tak od razu. — Zachichotała, po czym weszła do ciepłego auta.
— Lubisz denerwować ludzi, co?
— Zależy kogo. — Wzruszyła ramionami. — Czuj się wyróżniony.
— Um, dziękuję?
Ponowne uniesienie ramion. Oparła się o szybę, patrząc, jak samotne krople deszczu spływają po szkle. Z jednej robiło się kilka, które zmierzały inną drogą niż pozostałe. Rozdzielały się, wybierając różne cele, drogi. Rozdzielały się, by potem samotnie zniknąć.
— To nie ma sensu — mruknęła pod nosem.
— Co?
— Nie, nic. Narzekam tylko na pogodę — powiedziała szybko, za szybko.
— Przez cały tydzień tak będzie, uroki Londynu.
— Być może w Glasgow byłoby inaczej.
— Nie myśl o tym, okej? — Uśmiechnął się współczująco, po czym dodał. — Właśnie dojechaliśmy i jeśli nie chcesz się spóźnić, to masz minutę. — Mrugnął do niej, po czym sam wysiadł z auta.
Brunetka zrobiła to samo i poszła w stronę klasy jak najszybciej, by uniknąć przemoczonych ubrań i włosów, z których i tak skapywała woda.  Na dziedzińcu nie obyło się bez drwiących spojrzeń czy jakiegoś głupiego, ledwo przemyślanego, komentarza. Jednak dziewczyna szła dalej, prosto do szafki. W tym momencie zadzwonił dzwonek, więc prawie że biegła do klasy po drugiej stronie korytarza. Uczniowie dziwnie się na nią patrzyli, niektórzy rzucili jakieś wyzwisko, a cały tłum za nią wił się ze śmiechu.
No przyznaj sama. To bardzo zabawne, jak jakaś grubaska biegnie. Sama byś się śmiała.
— Nie zrobiłabym tego, bo wiem, że to, by ją skrzywdziło, tak samo jak mnie.
Myślisz, że ktoś inny się tym przejmuje? I przestań zgrywać taką dobroduszną i pewną siebie, bo słabo ci to wychodzi.
Jej malinowe usta zacisnęły się w wąską linię, widząc jak Josh idzie w jej stronę z szerokim uśmiechem. Objął ją ramieniem, jednak Diana szybko wyswobodziła się z jego lekkiego uścisku. Na szczęście pod klasę przyszła nauczycielka, która zaprosiła wszystkich do środka.
— Dziękuję — powiedziała bezgłośnie.
— Nie ma za co. — Uśmiechnęła się wesoło. — Przygotowana?
Skinięcie głową potwierdziło jej zdanie. Diana była zawsze przygotowana do lekcji, a nauczycielka od biologii o tym bardzo dobrze wiedziała, więc dość rzadko ją pytała, co było bardzo dobre, gdy w ogóle nie miała książek czy pracy domowej. Bo tak było po prostu łatwiej.
— Dobrze, żabki, miałam zamiar dzisiaj trochę popytać, ponieważ nie wszystkim wychodzą pełne oceny. Więc zaczynajmy. — Potarła ręce, uśmiechając się pod nosem.
— No cóż, nie przygotowaliście się za bardzo. Zapraszam te osoby, które chcą się poprawić, jutro na zajęcia wyrównawcze. Tylko, tym razem, porządnie mi się nauczyć. — Pogroziła palcem. — Do zobaczenia, robaczki.
Klasa jęknęła z zażenowania. Dlaczego każda biolożka musiała używać takich słów? Nie wystarczyło po prostu dzieciaki? Klaso? Uczniowie? Cokolwiek, byleby zachowywało pozory normalnego.
Wszyscy opuścili salę, kierując się do następnej klasy, gdzie miały odbywać się zajęcia z chemii. Diana szła za tłumem, nie chcąc się z niego zbytnio wyróżniać, bo wiedziała, czym by się to wszystko skończyło. I nie było to najlepsze rozwiązanie dla niej.
 Z na przeciwka zauważyła Liama z kilkoma znajomymi, jak sądziła, jednak nie, nie zamierzała do nich podchodzić. Zresztą, po co? Chłopak spojrzał na nią, ale po złapaniu z nią kontaktu wzrokowego szybko spuścił głowę. Dobra, może to zwykły przypadek? Tak, tak sądzę. Jednak po drugim i trzecim przypadku, zaczęła mieć wątpliwości. Nie obiecuj sobie zbyt wiele, Diano. Nie warto.



Po ukończeniu wszystkich zajęć tego dnia, brunetka udała się do szafki, zabierając z niej parasol. Tak na wszelki wypadek, gdyby znowu zaczęło lać. Jak to mówią; przezorny zawsze ubezpieczony. Może coś w tym jest.
Dzisiaj nie spotkała już więcej Josha, a reszta klasy nie miała na tyle odwagi, by powiedzieć cokolwiek przy nauczycielach. Z jednej strony było to pocieszające, jednak z drugiej wiedziała, że wszystkie wyzwiska trzymali w sobie, aby naskoczyć na nią w obecności Josha. By zdobyć jego uznanie. Cóż, to było naprawdę głupie i, zdaniem Diany, poniżające.
Wyszła ze szkoły, widząc, że wszyscy noszą parasolki, ponieważ na zewnątrz panowała prawdziwa ulewa. Nastolatka, tym razem, również zaliczała się do wszystkich. Czekała ją długa droga do domu, samotna i długa droga do domu. Westchnęła cichutko, może jednak potrzebowała drugiego człowieka? Chyba jednak nie.
— Diana! Poczekaj. — Usłyszała za sobą, jednak szła dalej. — Nie możemy od razu iść do samochodu, bez zbędnych „kłótni”?
— Pff, to nie są kłótnie.
— Krótka wymiana poglądów, wystarczy?
— Nie wiem, jak chcesz. — Zgrywała obojętną.
— Skoro tak, to chodź. — Złapał ją za nadgarstek i zaprowadził do auta.
Dziewczyna nie odzywała się, nie wyrywała, po prostu dała prowadzić. Może jednak ciepły, przytulny i nieprzeciekający samochód był aktualnie dobrym rozwiązaniem? Zdecydowanie tak.
Droga do domu Diany minęła bardzo szybko, ale jej wydawało się to ciągnąć w nieskończoność. Liam nie odezwał się do niej ani słowem, a i ona nie chciała z nim rozmawiać. Kiedy auto zatrzymało się, brunetka pomyślała, że trzeba już wysiąść, bo przecież Payne ma inne rzeczy do roboty niż ją na głowie, jednak jedno nie dawało jej spokoju. I musiała się o to zapytać, bo inaczej zamartwiałaby się o to przez resztę dnia.
— Dlaczego się tak zachowałeś? — Wypłynęło z jej ust, tak szybko i niespodziewanie, przez co nastolatek zdjął dłonie z kierownicy i dokładnie zastanowił się nad odpowiedzią. Musiała być bardzo przemyślana, by przekonać Dianę. 

Witam, witam! Dziś trochę więcej czasu na napisanie czegoś pod rozdziałem. W szkole istne urwanie głowy, potem jeszcze jakieś zajęcia dodatkowe, treningi, nauka i tak w kółko. Na mieście siedzę od siódmej do około piątej. Boże, nawet nie wiecie ile bym dała za powrót do podstawówki albo nawet przedszkola, bo już nie wyrabiam. A do tego jeszcze moje przeziębienie, które nie chce przejść, pomimo ogromnej dawki leków. Ugh, najgorsze jest to, że najdłuższą przerwą między nauką będą święta w grudniu! Ahh, ratunku? Dzisiaj kolejny męczący dzień, ale macie fajną nutkę haha. Cały czas to śpiewam i wszystkich denerwuję. No cóż, na świecie muszą być tacy ludzie, prawda? Dziękuję jeszcze raz, że komentujecie, a szczególnie jednej osobie! Czytam wszystko i żal mi, że nie mogę odpisać. Postaram się to nadrobić. Trzymajcie się ciepło! :*

1 komentarz :

  1. Naprawdę masz fajny pomysł. Jednak jest jedną rzecz, której mi tu brakuje. Mam na myśli szczegółowego opisu pomieszczeń i postaci. Łatwiej można się wtedy zagłębić w lekturę. Ale, mimo tego jednego braku, akcja nie pozwala mi przestać czytać :)

    OdpowiedzUsuń

Słoneczko, zostaw coś po sobie ☀

Hope Land of Grafic