"Każdy w życiu spotka trzy osoby. Tą, która da mu nadzieję. Tą, która mu ją odbierze i tą, która otworzy mu oczy."
Od: Liam.
Mecz zaczyna się o 16, przyjadę trochę wcześniej. Cieszę
się, że idziesz.
Ledwo otworzyła oczy, a
jej telefon zaczął dzwonić. Odczytała wiadomość z ledwo widocznym uśmiechem.
Ktoś cieszył się, bo przychodzi na jakiś głupi mecz. To było dla niej zupełnie
nowe i nie wiedziała czy napisać do niego, że też się cieszy czy zostawić to
bez jakiekolwiek odzewu. Czuła się dzisiaj zadziwiająco dobrze, co nie było
codziennością.
Jednak wciąż było coś,
co nie dawało jej spokoju. Wyjazd Mary ostatecznie ją dobił. Przez tą sytuację,
pod wpływem silnego impulsu, zdecydowała się zadzwonić do Payne’a i potwierdzić
swoją obecność. Jeszcze tego nie żałowała.
Poczekaj, wszystko, co dobre (dla mnie) na pewno się
wydarzy. Dla mojego szczęścia.
— Szkoda tylko, że nie
myślisz o mnie — wyszeptała.
Nie obchodzisz mnie tak bardzo, bym musiał myśleć o twoim szczęściu.
Dla ciebie bardziej preferuję nieszczęście.
— Tak, ja dla siebie
czasem też — palnęła, nawet nie myśląc o tym, co mówiła.
Widzisz, czasami potrafimy być zgodni.
— To miało mnie
pocieszyć, jak rozumiem. — Prychnęła.
To, miało ci pokazać, że się szybko mnie nie pozbędziesz.
Śmiech echem rozniósł
się po jej głowie. Była za słaba, by go stłumić czy chociaż nie zwracać uwagi. Zamknęła
oczy, wzięła kilka głębszych oddechów, próbując się uspokoić. Nie mogła dać mu
zniszczyć sobie dnia, który był dla niej ważny. Trochę ważny.
Byłaś za słaba, by żyć.
Wstała z łóżka i
trzymając dłonie na skroniach, wyszła z pokoju. W salonie zastała śpiącą matkę,
a obok niej, w połowie pustą, puszkę piwa. Spojrzała na zawartość, po czym wzięła
kilka łyków, krzywiąc się na gorzki smak tego cholerstwa.
Wyrzuciła resztę do
kosza i przepłukała usta, wciąż czując nieprzyjemny posmak. Piwo nie było dla niej. Chyba nadszedł już
czas, by spróbować czegoś innego, prawda?
Wróciła na chwilę do salonu,
by przykryć Mary kocem. W kuchni zaczęła przygotowywać śniadanie i dopiero
teraz zauważyła, że od trzech dni nie zjadła żadnego śniadania. Nie czuła już
takiego głodu, jak wcześniej. Może to był skuteczny sposób na odchudzanie? Może
to była ta, pilnie strzeżona, tajemnica wszystkich szczupłych modelek? Może to
był klucz do sukcesu?
Możesz zginąć na wiele sposobów. Zaczynając od tabletek, a
kończąc na katowaniu się. Ty wybierasz, jak to zrobisz. Ważne, by zadziałało.
— To nie katowanie —
powiedziała w duchu.
A jak to inaczej nazwiesz?
— Poświęcenie się dla…
siebie. Dla własnych korzyści. — Westchnęła.
Żałośnie brzmi, prawda?
Pokroiła kilka warzyw,
wymieszała je i wrzuciła do miski. Zjadła tą nieszczęsną sałatkę, jednak potem przekąsiła
jeszcze kanapkę z szynką i batonika, przed którym nie potrafiła się już więcej
obronić. Odchudzanie nie było dla niej.
— Cześć, skarbie. —
Usiadła przy blacie, ziewając cicho.
— Cześć, mamo. —
Uśmiechnęła się lekko. Nie było jej stać na więcej.
— Wyspałaś się?
— Nie, to znaczy, tak,
ale nie do końca. — Westchnęła.
— Dobrze, załóżmy, że
tak.
— To dobry pomysł.
Zrobić ci coś do jedzenia?
— Na razie nie jestem
głodna, dziękuję.
Też byś tak chciała, co?
— Chyba pójdę do siebie
i zacznę powoli się pakować. — Spojrzała ze smutkiem na córkę.
— Mamo? — zawołała,
kiedy Mary wstała.
— Tak?
— Wychodzę dzisiaj z
Liamem i jego przyjaciółmi na mecz — powiedziała niepewnie.
— To świetnie. —
Uśmiechnęła się. — Przyda ci się trochę rozrywki.
— A potem… — zaczęła, biorąc
głęboki oddech. — Idziemy na domówkę do jakichś znajomych.
— Nie ma problemu, o
której wrócisz? — Co?
— Nie wiem, ale, znając
mnie, wcześnie.
— Oh, nie przesadzaj.
…
Prawdziwy problem
pojawił się dopiero później, kiedy, w samym ręczniku, biegała po pokoju,
zastanawiając się, co założyć. Wyrzuciła wszystkie ubrania z szafy, po czym
założyła na siebie zwykłe spodnie i jakąś fajną koszulkę z napisem. Cóż,
powinna wybrać się na jakieś zakupy, jednak każde wyjście do centrum handlowego
kończyło się tym, że nic nie kupiła i była w jeszcze gorszym nastroju.
W końcu zdobyła się na
spojrzenie w lustro. Przeskanowała wzrokiem swoją figurę, nerwowo bawiąc się
palcami. Miała ochotę zadzwonić do Liama i wszystko odwołać. Nie chciała
pokazywać się tak nikomu, nie chciała być gruba.
Wzięła jakieś pieniądze
i komórkę, po czym poszła do salonu, gdzie była też Mary. Obok niej leżał
karton, do którego wrzucała pojedyncze rzeczy. Na szafce w rogu pokoju stało
wiele zdjęć oprawionych w ozdobne ramki.
To był taki mały kącik wspomnień.
— Nie obrazisz się,
jeśli zabiorę ze sobą to zdjęcie? — zapytała Mary, odwracając się do córki.
Na fotografii była mała,
szczerbata dziewczynka. Uśmiechała się szeroko do aparatu. Miała dwa, długie
warkoczyki zakończone dwiema kokardkami w kolorze pudrowego różu. Jej brązowe
oczy wydawały się wtedy takie szczęśliwe i nie zmęczone życiem.
— Tak, jasne —
powiedziała, uśmiechając się lekko.
— Liam czeka już pod
domem.
— Może powiesz mu, że
nagle się rozchorowałam i nie dam rady
nigdzie wyjść?
— Nie ma mowy. —
Zaśmiała się. — Idziesz i koniec.
— A co jeśli stanie się
coś złego?
— Nie dowiesz się tego,
siedząc w domu. Miłej zabawy, skarbie. — Przytuliła ją.
— Mam nadzieję —
szepnęła.
Faktycznie, ten
wkurzający ją samochód, stał na podjeździe. Wzięła głęboki oddech i bez
jakichkolwiek kłótni, wsiadła do auta. Liam uśmiechnął się do niej, po czym
nacisnął pedał gazu. Nie odzywali się, widocznie nie widzieli takiej potrzeby.
Diana włączyła radio, ponieważ nie lubiła przebywać w takiej nurtującej ciszy.
— Zdecydowałaś się? —
Odezwał się w końcu, gdy do boiska dzieliło ich tylko kilkaset metrów.
— Na co? — spytała
zdziwiona, jednak po chwili zorientowała się o co chodziło. — Tak, tylko nie
licz, że będę tam z wami siedzieć do końca.
— Jego imprezy kończą
się dopiero wtedy, gdy jest tak pijany, że nie może opanować ludzi. Zwykle
wszyscy się zbierają koło szóstej, Eric ma mocną głowę.
— Zapamiętam.
— Cieszę się, że z nami
idziesz — powiedział, na co przewróciła oczami.
— Mówiłeś mi to już,
wczoraj?
— Tak, ale mówię prawdę.
Diana spojrzała na niego
bez jakichkolwiek emocji. Każdy mówi prawdę, ale nie taką, którą chciałaby
usłyszeć.
Kiedy dojechali,
brunetka dopiero poczuła mocny stres. Nie wiedziała, co mówić, robić. To było
naprawdę irytujące. Szła za chłopakiem, nie chcąc zbytnio wyróżniać się z
tłumu. Mimo to nie obyło się bez szeptów i lekceważących spojrzeń. Czuła, że
nie jest tu mile widziana.
Weszli na trybuny, z
których można było zauważyć rozgrzewających się zawodników. Wzrokiem odnalazła
Louisa, który strzelał do bramki, a zaraz za nim rządek innych chłopaków. Pewny
siebie Eric również tam był. Z pewnością nie mógł doczekać się zwycięstwa.
Po kilku minutach błądzenia,
znaleźli chłopaka, którego podwoził Liam i wiecznie wesołego blondyna, który kazał
Dianie usiąść obok niej. Zrobiła to bardzo niepewnie, ponieważ nie spodziewała
się (kolejny raz) takiej pewności wobec niej.
— Domówka u Erica
zaczyna się zaraz po meczu, więc od razu tam jedziemy — zakomunikował blondyn.
Brunetka skinęła głową,
nie chcąc się za bardzo odzywać. Wiedziała, że chłopak siedzący obok niego, nie
cieszył się z jej obecności. Ale przynajmniej tego nie ukrywał. Nie wymuszał
sztucznych uśmiechów, nie zaczynał rozmowy, zupełnie tak, jakby go tam nie
było.
— Jestem głodny, idę coś
kupić. Chcecie coś? — zapytał Liam.
— To co zawsze —
powiedział blondyn.
— Diana?
Oh, jasne! Mogą być
frytki, jakiegoś hot doga albo hamburgera, no i colę oczywiście. — Nie,
dziękuję. — Wymusiła uśmiech.
Stres, który pojawił się
w tym momencie, był niczym w porównaniu do poprzedniego. Josh spojrzał na nią z
tym perfidnym uśmieszkiem, przez co zupełnie nieświadomie, wstrzymała oddech.
To był dla niej koniec, jeśli chłopak usiadł w jej rzędzie. Jedno miejsce było
jeszcze wolne. Proszę, nie — powtarzała w
myślach.
Nagle Josh zrobił coś,
czego nigdy by się po nim nie spodziewała. Puścił jej oczko, po czym zszedł
kilka rzędów niżej. To było cholernie dziwne, jednak Diana nie zamierzała z nim
o tym rozmawiać. Wolała siedzieć cicho i nie
wywoływać wilka z lasu.
…
Mecz dobiegał już końca.
Oczywiście, nikt się nie spodziewał,
że drużyna przeciwna mogłaby przegrać. Co tu dużo mówić! Lokalna drużyna zmiażdżyła
ich już w pierwszych minutach spotkania. Nie było mowy o jakimkolwiek
zrewanżowaniu się, było już za późno.
Bardzo spodziewane zwycięstwo,
Eric przypieczętował swoim dobrze przemyślanym występkiem. Wraz z kilkoma
znajomymi wybiegł na boisko, wydając różne, dziwne odgłosy. Ubrani byli jedynie
w bokserki, a ich cel był nieco trudny do zdobycia, jednak wszystko poszło
zgodnie z planem; Zdejmowali spodenki zawodnikom z drużyny przeciwnej.
Próbowali uciekać, jednak tamci byli szybsi, wobec tego — lądowali na ziemi.
Trybuny nie mogły
powstrzymać śmiechu, nawet Diana, która obserwowała wszystko z dużym
rozbawieniem. W tym momencie zaczęła żałować, że nie była na żadnym takim
meczu.
— A teraz idziemy
świętować! — zawołał jakiś chłopak, na co wszyscy zaczęli piszczeć.
Diana była nowa w tym wszystkim, więc nie wiedziała, co ma
robić. Tak więc, nie robiła niczego, co uważała za niewłaściwe.
Kiedy wyjechali z
parkingu, brunetka ponownie włączyła radio,
czując się źle w tej obezwładniającej ciszy. Liam spojrzał na nią, po czym
skupił swój wzrok na drodze.
— Wyluzuj trochę —
powiedział.
— Jestem wyluzowana. —
Prychnęła.
— Tak, właśnie widzę,
jak się trzęsiesz.
— Zejdź ze mnie, co?
— Nie denerwuj się,
chciałem tylko, żebyś się trochę zabawiła.
— Wcale się nie
denerwuję. — Westchnęła. — Po prostu, teraz wszystko jest inaczej.
— W jakim sensie?
— W każdym sensie. — I
to był ten moment, kiedy Liam powinien się zamknąć.
Dojechali pod wskazany
adres, a Dianie aż zaparło dech w piersiach. Była zdziwiona takim widokiem.
Zaparkowali pod wielką willą, wokół niej stały już samochody, ludzie rozmawiali,
tańczyli, bawili się, jak najlepiej mogli. Z drugiej strony budynku rozchodziły
się kolorowe światła, zostawiające smugi na bezchmurnym niebie.
— Wow. — Tylko tyle była
w stanie powiedzieć, kiedy wysiadła z auta.
— Też to powiedziałem,
jak przyjechałem tu pierwszy raz. — Zaśmiał się.
Skierowali się w stronę
wejścia. Diana rozpoznała kilku znajomych, jednak oni, na szczęście, nie
rozpoznali jej. Wtedy wszystko by się zaczęło. Wszystko, czego najbardziej nie
chciała.
W środku panował jeszcze
większy przepych niż na zewnątrz. Wszystko wydawało się być bardzo drogie,
przez co zastanawiała się, jak ktoś mógł organizować tu imprezę. Przecież w każdej
chwili, ktoś mógł coś ukraść, zbić, a była pewna, że nie dałoby się tego już
więcej odnaleźć.
Wzięła sobie coś do
picia, po czym usiadła w kącie i w samotności spożywała trunek.
…
Kilka godzin później,
połowa towarzystwa była już pijana. Nie tracili jednak ochoty do zabawy, wręcz
przeciwnie. W całym domu roiło się od ludzi, którzy ledwo stawiali kroki, co
dopiero mówić o utrzymaniu czegoś w dłoni. Diana też była trochę podpita, jednak
nie tak, jak reszta.
Josha widziała tylko
raz, ale tak szybko, jak się pojawił, tak szybko zniknął. Teraz zauważyła go,
stojącego przy barku. Kołysał się lekko i w rytm muzyki. Kiedy otworzył oczy,
jego wzrok był skierowany wprost na Dianę. Bała się spuścić głowę, ponieważ
chłopak szedł w jej stronę. Usiadł obok niej na sofie i objął ramieniem.
Dziewczyna nie wiedziała, co zrobić.
— Jak się bawisz? — zapytał,
czkając.
— Dobrze — wyszeptała.
— Ja też, a za chwilę
nawet jeszcze lepiej. — Josh wykonał najmniej spodziewany krok.
Pochylił się i prawie
niezauważalnie, dotknął ustami jej policzka. Brunetka była bardziej ni zaskoczona,
oddychała ciężko, słowa uwięzły jej w gardle, a jej ciało odmawiało jakiegokolwiek
posłuszeństwa. Spojrzał się na nią, uśmiechając pod nosem, po czym, jakby to
była normalna rzecz, odszedł.
— Idziemy na basen! — zawołał
Eric, a wszyscy wybiegli na dwór.
Diana była jedną z
ostatnich, która opuściła dom. Musiała przyznać, że tutaj było chyba najpiękniej.
Wszystko miało swoje miejsce, a wielki basen był główną atrakcją. Dziewczyny
rozbierały się i wskakiwały do wody, chłopacy zresztą też. Tylko ona stała tam,
na środku i wszystko obserwowała.
Spojrzała ze smutkiem na
swoje odbicie w oknie. Westchnęła na samą myśl zdjęcia z siebie ubrań. Ostatni
raz rzuciła okiem na basen, po czym opuściła posesję Erica. Nie miała siły ani
ochoty, żeby dalej na to patrzeć.
Powieki nieprzyjemnie
piekły, jednak nie narzekała. Szła dalej, roniąc przy tym kilka łez. I tak nie miała już nic do stracenia...
Josh z niej kpi? Czy że o co chodzi..? Nie rozumiem jego zachowania. Chyba że był tak pijany, że stwierdził, że mu się podoba. Mam nadzieję, że szybko nam to wytłumaczysz. ;)
OdpowiedzUsuń