28.10.2015

Rozdział 11


"Każdy w życiu spotka trzy osoby. Tą, która da mu nadzieję. Tą, która mu ją odbierze i tą, która otworzy mu oczy."

Od: Liam.
Mecz zaczyna się o 16, przyjadę trochę wcześniej.  Cieszę  się,  że  idziesz.

Ledwo otworzyła oczy, a jej telefon zaczął dzwonić. Odczytała wiadomość z ledwo widocznym uśmiechem. Ktoś cieszył się, bo przychodzi na jakiś głupi mecz. To było dla niej zupełnie nowe i nie wiedziała czy napisać do niego, że też się cieszy czy zostawić to bez jakiekolwiek odzewu. Czuła się dzisiaj zadziwiająco dobrze, co nie było codziennością.
Jednak wciąż było coś, co nie dawało jej spokoju. Wyjazd Mary ostatecznie ją dobił. Przez tą sytuację, pod wpływem silnego impulsu, zdecydowała się zadzwonić do Payne’a i potwierdzić swoją obecność. Jeszcze tego nie żałowała.
Poczekaj, wszystko, co dobre (dla mnie) na pewno się wydarzy. Dla mojego szczęścia.
— Szkoda tylko, że nie myślisz o mnie — wyszeptała.
Nie obchodzisz mnie tak bardzo, bym musiał myśleć o twoim szczęściu. Dla ciebie bardziej preferuję nieszczęście.
— Tak, ja dla siebie czasem też — palnęła, nawet nie myśląc o tym, co mówiła.
Widzisz, czasami potrafimy być zgodni.
— To miało mnie pocieszyć, jak rozumiem. — Prychnęła.
To, miało ci pokazać, że się szybko mnie  nie pozbędziesz.
Śmiech echem rozniósł się po jej głowie. Była za słaba, by go stłumić czy chociaż nie zwracać uwagi. Zamknęła oczy, wzięła kilka głębszych oddechów, próbując się uspokoić. Nie mogła dać mu zniszczyć sobie dnia, który był dla niej ważny. Trochę ważny.
Byłaś za słaba, by żyć.
Wstała z łóżka i trzymając dłonie na skroniach, wyszła z pokoju. W salonie zastała śpiącą matkę, a obok niej, w połowie pustą, puszkę piwa. Spojrzała na zawartość, po czym wzięła kilka łyków, krzywiąc się na gorzki smak tego cholerstwa.
Wyrzuciła resztę do kosza i przepłukała usta, wciąż czując nieprzyjemny posmak.  Piwo nie było dla niej. Chyba nadszedł już czas, by spróbować czegoś innego, prawda?
Wróciła na chwilę do salonu, by przykryć Mary kocem. W kuchni zaczęła przygotowywać śniadanie i dopiero teraz zauważyła, że od trzech dni nie zjadła żadnego śniadania. Nie czuła już takiego głodu, jak wcześniej. Może to był skuteczny sposób na odchudzanie? Może to była ta, pilnie strzeżona, tajemnica wszystkich szczupłych modelek? Może to był klucz do sukcesu?
Możesz zginąć na wiele sposobów. Zaczynając od tabletek, a kończąc na katowaniu się. Ty wybierasz, jak to zrobisz. Ważne, by zadziałało.
— To nie katowanie — powiedziała w duchu.
A jak to inaczej nazwiesz?
— Poświęcenie się dla… siebie. Dla własnych korzyści. — Westchnęła.
Żałośnie brzmi, prawda?
Pokroiła kilka warzyw, wymieszała je i wrzuciła do miski. Zjadła tą nieszczęsną sałatkę, jednak potem przekąsiła jeszcze kanapkę z szynką i batonika, przed którym nie potrafiła się już więcej obronić. Odchudzanie nie było dla niej.
— Cześć, skarbie. — Usiadła przy blacie, ziewając cicho.
— Cześć, mamo. — Uśmiechnęła się lekko. Nie było jej stać na więcej.
— Wyspałaś się?
— Nie, to znaczy, tak, ale nie do końca. — Westchnęła.
— Dobrze, załóżmy, że tak.
— To dobry pomysł. Zrobić ci coś do jedzenia?
— Na razie nie jestem głodna, dziękuję.
Też byś tak chciała, co?
— Chyba pójdę do siebie i zacznę powoli się pakować. — Spojrzała ze smutkiem na córkę.
— Mamo? — zawołała, kiedy Mary wstała.
— Tak?
— Wychodzę dzisiaj z Liamem i jego przyjaciółmi na mecz — powiedziała niepewnie.
— To świetnie. — Uśmiechnęła się. — Przyda ci się trochę rozrywki.
— A potem… — zaczęła, biorąc głęboki oddech. — Idziemy na domówkę do jakichś znajomych.
— Nie ma problemu, o której wrócisz? — Co?
— Nie wiem, ale, znając mnie, wcześnie.
— Oh, nie przesadzaj.



Prawdziwy problem pojawił się dopiero później, kiedy, w samym ręczniku, biegała po pokoju, zastanawiając się, co założyć. Wyrzuciła wszystkie ubrania z szafy, po czym założyła na siebie zwykłe spodnie i jakąś fajną koszulkę z napisem. Cóż, powinna wybrać się na jakieś zakupy, jednak każde wyjście do centrum handlowego kończyło się tym, że nic nie kupiła i była w jeszcze gorszym nastroju.
W końcu zdobyła się na spojrzenie w lustro. Przeskanowała wzrokiem swoją figurę, nerwowo bawiąc się palcami. Miała ochotę zadzwonić do Liama i wszystko odwołać. Nie chciała pokazywać się tak nikomu, nie chciała być gruba.
Wzięła jakieś pieniądze i komórkę, po czym poszła do salonu, gdzie była też Mary. Obok niej leżał karton, do którego wrzucała pojedyncze rzeczy. Na szafce w rogu pokoju stało wiele  zdjęć oprawionych w ozdobne ramki. To był taki mały kącik wspomnień.
— Nie obrazisz się, jeśli zabiorę ze sobą to zdjęcie? — zapytała Mary, odwracając się do córki.
Na fotografii była mała, szczerbata dziewczynka. Uśmiechała się szeroko do aparatu. Miała dwa, długie warkoczyki zakończone dwiema kokardkami w kolorze pudrowego różu. Jej brązowe oczy wydawały się wtedy takie szczęśliwe i nie zmęczone życiem.
— Tak, jasne — powiedziała, uśmiechając się lekko.
— Liam czeka już pod domem.
— Może powiesz mu, że nagle się rozchorowałam i  nie dam rady nigdzie wyjść?
— Nie ma mowy. — Zaśmiała się. — Idziesz i koniec.
— A co jeśli stanie się coś złego?
— Nie dowiesz się tego, siedząc w domu. Miłej zabawy, skarbie. — Przytuliła ją.
— Mam nadzieję — szepnęła.
Faktycznie, ten wkurzający ją samochód, stał na podjeździe. Wzięła głęboki oddech i bez jakichkolwiek kłótni, wsiadła do auta. Liam uśmiechnął się do niej, po czym nacisnął pedał gazu. Nie odzywali się, widocznie nie widzieli takiej potrzeby. Diana włączyła radio, ponieważ nie lubiła przebywać w takiej nurtującej ciszy.
— Zdecydowałaś się? — Odezwał się w końcu, gdy do boiska dzieliło ich tylko kilkaset metrów.
— Na co? — spytała zdziwiona, jednak po chwili zorientowała się o co chodziło. — Tak, tylko nie licz, że będę tam z wami siedzieć do końca.
— Jego imprezy kończą się dopiero wtedy, gdy jest tak pijany, że nie może opanować ludzi. Zwykle wszyscy się zbierają koło szóstej, Eric ma mocną głowę.
— Zapamiętam.
— Cieszę się, że z nami idziesz — powiedział, na co przewróciła oczami.
— Mówiłeś mi to już, wczoraj?
— Tak, ale mówię prawdę.
Diana spojrzała na niego bez jakichkolwiek emocji. Każdy mówi prawdę, ale nie taką, którą chciałaby usłyszeć.
Kiedy dojechali, brunetka dopiero poczuła mocny stres. Nie wiedziała, co mówić, robić. To było naprawdę irytujące. Szła za chłopakiem, nie chcąc zbytnio wyróżniać się z tłumu. Mimo to nie obyło się bez szeptów i lekceważących spojrzeń. Czuła, że nie jest tu mile widziana.
Weszli na trybuny, z których można było zauważyć rozgrzewających się zawodników. Wzrokiem odnalazła Louisa, który strzelał do bramki, a zaraz za nim rządek innych chłopaków. Pewny siebie Eric również tam był. Z pewnością nie mógł doczekać się zwycięstwa.
Po kilku minutach błądzenia, znaleźli chłopaka, którego podwoził Liam i wiecznie wesołego blondyna, który kazał Dianie usiąść obok niej. Zrobiła to bardzo niepewnie, ponieważ nie spodziewała się (kolejny raz) takiej pewności wobec niej.
— Domówka u Erica zaczyna się zaraz po meczu, więc od razu tam jedziemy — zakomunikował blondyn.
Brunetka skinęła głową, nie chcąc się za bardzo odzywać. Wiedziała, że chłopak siedzący obok niego, nie cieszył się z jej obecności. Ale przynajmniej tego nie ukrywał. Nie wymuszał sztucznych uśmiechów, nie zaczynał rozmowy, zupełnie tak, jakby go tam nie było.
— Jestem głodny, idę coś kupić. Chcecie coś? — zapytał Liam.
— To co zawsze — powiedział blondyn.
— Diana?
Oh, jasne! Mogą być frytki, jakiegoś hot doga albo hamburgera, no i colę oczywiście. — Nie, dziękuję. — Wymusiła uśmiech.
Stres, który pojawił się w tym momencie, był niczym w porównaniu do poprzedniego. Josh spojrzał na nią z tym perfidnym uśmieszkiem, przez co zupełnie nieświadomie, wstrzymała oddech. To był dla niej koniec, jeśli chłopak usiadł w jej rzędzie. Jedno miejsce było jeszcze wolne. Proszę, nie — powtarzała w myślach.
Nagle Josh zrobił coś, czego nigdy by się po nim nie spodziewała. Puścił jej oczko, po czym zszedł kilka rzędów niżej. To było cholernie dziwne, jednak Diana nie zamierzała z nim o tym rozmawiać. Wolała siedzieć cicho i nie wywoływać wilka z lasu.



Mecz dobiegał już końca. Oczywiście, nikt się nie spodziewał, że drużyna przeciwna mogłaby przegrać. Co tu dużo mówić! Lokalna drużyna zmiażdżyła ich już w pierwszych minutach spotkania. Nie było mowy o jakimkolwiek zrewanżowaniu się, było już za późno.
Bardzo spodziewane zwycięstwo, Eric przypieczętował swoim dobrze przemyślanym występkiem. Wraz z kilkoma znajomymi wybiegł na boisko, wydając różne, dziwne odgłosy. Ubrani byli jedynie w bokserki, a ich cel był nieco trudny do zdobycia, jednak wszystko poszło zgodnie z planem; Zdejmowali spodenki zawodnikom z drużyny przeciwnej. Próbowali uciekać, jednak tamci byli szybsi, wobec tego — lądowali na ziemi.
Trybuny nie mogły powstrzymać śmiechu, nawet Diana, która obserwowała wszystko z dużym rozbawieniem. W tym momencie zaczęła żałować, że nie była na żadnym takim meczu.
— A teraz idziemy świętować! — zawołał jakiś chłopak, na co wszyscy zaczęli piszczeć.
Diana była nowa  w tym wszystkim, więc nie wiedziała, co ma robić. Tak więc, nie robiła niczego, co uważała za niewłaściwe.
Kiedy wyjechali z parkingu,  brunetka ponownie włączyła radio, czując się źle w tej obezwładniającej ciszy. Liam spojrzał na nią, po czym skupił swój wzrok na drodze.
— Wyluzuj trochę — powiedział.
— Jestem wyluzowana. — Prychnęła.
— Tak, właśnie widzę, jak się trzęsiesz.
— Zejdź ze mnie, co?
— Nie denerwuj się, chciałem tylko, żebyś się trochę zabawiła.
— Wcale się nie denerwuję. — Westchnęła. — Po prostu, teraz wszystko jest inaczej.
— W jakim sensie?
— W każdym sensie. — I to był ten moment, kiedy Liam powinien się zamknąć.
Dojechali pod wskazany adres, a Dianie aż zaparło dech w piersiach. Była zdziwiona takim widokiem. Zaparkowali pod wielką willą, wokół niej stały już samochody, ludzie rozmawiali, tańczyli, bawili się, jak najlepiej mogli. Z drugiej strony budynku rozchodziły się kolorowe światła, zostawiające smugi na bezchmurnym niebie.
— Wow. — Tylko tyle była w stanie powiedzieć, kiedy wysiadła z auta.
— Też to powiedziałem, jak przyjechałem tu pierwszy raz. — Zaśmiał się.
Skierowali się w stronę wejścia. Diana rozpoznała kilku znajomych, jednak oni, na szczęście, nie rozpoznali jej. Wtedy wszystko by się zaczęło. Wszystko, czego najbardziej nie chciała.
W środku panował jeszcze większy przepych niż na zewnątrz. Wszystko wydawało się być bardzo drogie, przez co zastanawiała się, jak ktoś mógł organizować tu imprezę. Przecież w każdej chwili, ktoś mógł coś ukraść, zbić, a była pewna, że nie dałoby się tego już więcej odnaleźć.
Wzięła sobie coś do picia, po czym usiadła w kącie i w samotności spożywała trunek.



Kilka godzin później, połowa towarzystwa była już pijana. Nie tracili jednak ochoty do zabawy, wręcz przeciwnie. W całym domu roiło się od ludzi, którzy ledwo stawiali kroki, co dopiero mówić o utrzymaniu czegoś w dłoni. Diana też była trochę podpita, jednak nie tak, jak reszta.
Josha widziała tylko raz, ale tak szybko, jak się pojawił, tak szybko zniknął. Teraz zauważyła go, stojącego przy barku. Kołysał się lekko i w rytm muzyki. Kiedy otworzył oczy, jego wzrok był skierowany wprost na Dianę. Bała się spuścić głowę, ponieważ chłopak szedł w jej stronę. Usiadł obok niej na sofie i objął ramieniem. Dziewczyna nie wiedziała, co zrobić.
— Jak się bawisz? — zapytał, czkając.
— Dobrze — wyszeptała.
— Ja też, a za chwilę nawet jeszcze lepiej. — Josh wykonał najmniej spodziewany krok.
Pochylił się i prawie niezauważalnie, dotknął ustami jej policzka. Brunetka była bardziej ni zaskoczona, oddychała ciężko, słowa uwięzły jej w gardle, a jej ciało odmawiało jakiegokolwiek posłuszeństwa. Spojrzał się na nią, uśmiechając pod nosem, po czym, jakby to była normalna rzecz, odszedł.
— Idziemy na basen! — zawołał Eric, a wszyscy wybiegli na dwór.
Diana była jedną z ostatnich, która opuściła dom. Musiała przyznać, że tutaj było chyba najpiękniej. Wszystko miało swoje miejsce, a wielki basen był główną atrakcją. Dziewczyny rozbierały się i wskakiwały do wody, chłopacy zresztą też. Tylko ona stała tam, na środku i wszystko obserwowała.
Spojrzała ze smutkiem na swoje odbicie w oknie. Westchnęła na samą myśl zdjęcia z siebie ubrań. Ostatni raz rzuciła okiem na basen, po czym opuściła posesję Erica. Nie miała siły ani ochoty, żeby dalej na to patrzeć.
Powieki nieprzyjemnie piekły, jednak nie narzekała. Szła dalej, roniąc przy tym kilka łez. I tak nie miała już nic do stracenia...


1 komentarz :

  1. Josh z niej kpi? Czy że o co chodzi..? Nie rozumiem jego zachowania. Chyba że był tak pijany, że stwierdził, że mu się podoba. Mam nadzieję, że szybko nam to wytłumaczysz. ;)

    OdpowiedzUsuń

Słoneczko, zostaw coś po sobie ☀

Hope Land of Grafic