„Nadmiar smutku się śmieje, nadmiar radości płacze.”
Idąc
do szkoły, napotkała kilka osób z jej obecnej i znienawidzonej klasy. Jedna z
dziewczyn, siedząca na samym brzegu ławki, która była niemal z niej spychana, posłała
lekki uśmiech w stronę Diany. Ciemnowłosa starała się go odwzajemnić, jednak
nie wyszło jej, to co oczekiwała. Bardzo rzadko się uśmiechała. To takie smutne — odezwał się w końcu.
—
Nie teraz, proszę — wyszeptała do siebie.
Rozejrzała
się, by zobaczyć czy nikt tego nie zauważył. Przecież, powiedzmy sobie
szczerze, rzadko kto gada sam do siebie na środku ulicy. Potrząsnęła głową,
poprawiła ramiona plecaka i przyśpieszyła kroku. Do szkoły dzieliło ją zaledwie
kilka metrów. Nie ucieszyło to jej zbytnio, wręcz przeciwnie — miała ochotę
uciec. Nie mogła jednak zrezygnować ze wszystkiego z powodu… tylko jej znanych
przyczyn.
Zajęła
miejsce w ostatnim rzędzie pod oknem, tak jak zawsze. Z plecaka wyjęła książki,
po czym ułożyła je starannie na ławce. Czekało ją czterdzieści pięć minut
języka angielskiego. W sumie, to jej to pasowało, jednak, gdy poczuła
szturchnięcie jej mina od razu zrzedła. Miała nadzieję, że to jakiś zagubiony
uczeń albo ktoś nowy, kto nie zna tu nikogo. Ale jak to mówią — Nadzieja matką głupich.
—
Co tam u naszego grubaska? — Usłyszała głośny rechot, którego tak bardzo
nienawidziła. — Co się stało? Obraziłaś się na mnie? — Kolejny brak odpowiedzi
doprowadził blondyna do szału. — Tłuścioszku, kiedy ja pytam, to oczekuję
jakiegoś odzewu z twojej strony — mówił przesadnie miłym tonem. — Rozumiemy się.
—
Odczep się ode mnie, co? Masz aż tak nudne życie, że nie masz na czym skupić
swojej uwagi? — burknęła, nagle nabierając odwagi.
—
Dziewczyny, zobaczcie, nasze kochanie wreszcie się odezwało! Trzeba to gdzieś
zapisać.
Dziewczyna
przewróciła tylko oczami, wiedząc, że nie warto się już więcej odzywać. Czekała
tylko na upragniony dzwonek na lekcję, wtedy przynajmniej ta banda idiotów nie
odzywała się do niej tak często, jak to zwykli robić.
—
A gdzie są książki? — zapytała w pośpiechu nauczycielka, wchodząc do klasy. —
Już mi je wyjmować na ławki, bo inaczej robię kartkówkę, a potem biorę do
odpowiedzi. Prędko! — Klasnęła w dłonie i usiadła za biurkiem.
Kiedy
klasa w bardzo szybkim tempie wyciągała podręczniki, Diana westchnęła cicho,
przymykając na chwile powieki.
—
Zmęczyłaś się już samym siedzeniem? — powiedział dosyć głośno, co usłyszała
pani Mongomery.
—
Josh — przemówiła, nie podnosząc wzroku z dziennika. — Zmieniłam zdanie, jednak
będę pytać. Zapraszam z zeszytem do biurka. Mam nadzieję, że jest wystarczająco
przygotowany. — Uśmiechnęła się sztucznie.
—
Tak, pani profesor — burknął.
—
Jak oficjalnie. — Zachichotała. — Skoro tak, to zapraszam
—
Nigdy nie byłem bardziej szczęśliwy, niż idąc do pani. — Uśmiechnął się, kiedy
stanął przy biurku.
—
Uwierz mi, nawet nie wiesz, jaką przyjemność sprawia mi stawianie dwój i pał do
dziennika. — Odwzajemniła uśmiech i przystąpiła do odpytywania, natomiast po
klasie rozszedł się cichy śmiech.
Malinowe
usta pomalowane ulubionym błyszczykiem ciemnowłosej rozciągnęły się w lekkim uśmiechu.
Chociaż raz miała nad nim jakąś przewagę. Dołączyła do tego nadzieja, która myślała,
że to go czegoś nauczy. I jak bardzo się
myliłaś, naiwna dziewczynko?
…
Lekcja
matematyki była jedną z ulubionych Diany. Była ostatnią godziną, którą musiała
przeżyć jeszcze w tym piekle, zwanym potocznie szkołą. Na przerwie usiadła
gdzieś w kącie, wyjęła telefon i zaczęła szukać czegoś na internecie. Jeszcze
tylko pięć minut do rozpoczęcia lekcji. I
tak nie dasz rady.
—
Kochanie, księżniczko, skarbie, zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłaś? — Ni stąd
ni zowąd pojawił się Josh.
Dziewczyna,
nie wiedząc o co chodzi, podniosła brwi w pytającym geście. Starała się, żeby
nie było po niej widać, jak bardzo się denerwowała. Na twarz chłopaka wpełzł
sarkastyczny uśmiech.
—
Przez ciebie dostałem jedynkę — powiedział, udając smutek. — I chociaż wcale mnie to nie rusza, to jakaś
kara się należy, nie sądzisz, skarbie?
—
Ja… — Zaczęła, jednak blondyn wyrwał jej telefon i zaczął coś na nim pisać. —
Oddaj — warknęła, podnosząc się, przez co na korytarzu wszyscy zaczęli gwizdać.
—
O, wkurzony grubasek, lubię to. — Zaśmiał się i wraz z kilkoma kolegami rzucali
telefonem Diany.
Dziewczyna
starała się go zabrać, jednak na marne były jej starania. Wszyscy śmiali się ze
scenki, dziejącej się na korytarzu. Z boku mogło to wyglądać zabawnie, jednak
Dianie nie było do śmiechu. W oczach zalśniły łzy i gdyby nie pani Mongomery,
wszyscy zobaczyliby jej bezsilność.
—
Chłopcy, nie jesteście za starzy na takie „żarty”? — spytała i zabrała im
komórkę, po czym oddała ją właścicielce. — Nie przejmuj się, słońce — szepnęła
tak, by tylko ona to usłyszała.
Lekki
uśmiech zawitał na twarzy dziewczyny. Cofnęła się, by zejść z oczu zebranych
uczniów. Usiadła na wcześniejszym miejscu i obserwowała rozmowę Josha z
nauczycielką.
—
Co to było?
—
Zwykłe żarty, pani profesor.
—
Szczerze, myślałam, że stać cię na więcej, niż zabieranie telefonu niewinnym
dziewczynom.
—
Ale…
—
To dziecinne, Josh. I w związku z tym, że to już któryś raz, zawiadomimy o tym
waszych rodziców. — Wskazała na całą grupkę. — Jeszcze raz was zobaczę, to
inaczej pogadamy. — Zagroziła i odeszła do pokoju nauczycielskiego.
…
Ostatnie
słowa i.. upragniony dzwonek. Nareszcie!
Dziewczyna
spakowała wszystko do plecaka i jak najszybciej wyszła z klasy. Schowała kilka
książek do szafki i opuściła budynek szkolny. Tuż przy drzwiach stała cała elita
Josha, a po chwil dołączył do nich sam lider. Diana przyśpieszyła kroku i przez
moment myślała, że jej nie zauważyli, jednak ktoś złapał ją za ramię i obrócił
w swoją stronę.
—
Jesteś zadowolona? Mam przez ciebie same problemy, złotko.
—
Mogłeś…
—
Mogłem co?
—
Przestać, zostawić mnie w świętym spokoju.
—
Ale po co? — Zaśmiał się. — Wiesz, jakie to zabawne patrzeć na kogoś, kto
wygląda jak beczka? Nawet najlepsza dieta ci nie pomoże, przykre, prawda?
—
Skończyłeś? — spytała zdenerwowana.
—
Może tak, może nie. — Wzruszył ramionami. — Lubię cie widzieć taką.
—
Jaką?
—
Bezsilną. — Uśmiechnął się szyderczo. — Niepotrafiącą nic zrobić ze swoim
życiem, ofiarę losu.
—
Widzę, że ogromną przyjemność sprawia ci obrażenie mnie. Cóż, nikt nie jest
idealny, a już na pewno nie ty. — Posłała mu nienawistne spojrzenie i odeszła.
Ruszyła
w stronę domu, by jak najszybciej zaszyć się w swoim pokoju. Wiedziała jednak,
że jej matka na to nie pozwoli i zauważy, że coś jest z nią nie tak. Czasami
było to uciążliwe, ponieważ człowiek potrzebował pobyć chwilę w samotności, a
ta kobieta musiała cię wysłuchać, bo inaczej czułaby się z tym źle. Ale tą
opiekuńczość właśnie kochała w Mary. Była jej aniołem, wybawcą, kimś, kto
zawsze z nią był, mimo wszystko i tego, jak wyglądała. Dziwne, myślałem, że grubaski nie mają bliskich…
Zacisnęła
usta w prostą linię i ze zdenerwowania poprawiła włosy kilka razy, które
utrudniały jej widzenie. Zdenerwowało ją to bardzo, więc przyśpieszyła tylko
kroku i po niecałych dziesięciu minutach znalazła się pod domem. Mimowolnie uśmiechnęła
się. Od czasu pójścia do szkoły nie marzyła o niczym innym, jak powrotem do
rodzinnego ciepła. Tu czuła się najbezpieczniej.
Wyjęła
klucze, jednak po chwili zdziwiona otworzyła drzwi bez ich pomocy. Pewnie już jest w domu i gotuje dla ciebie
tłusty obiad, byś dalej była tak obrzydliwa..
—
Ugh, zostaw mnie — warknęła do siebie.
—
Kochanie?
Diana
zdjęła buty, torbę rzuciła gdzieś z boku i pobiegła do kobiety. A największym
zdziwieniem było to, że dziewczyna prawie że rzuciła się na nią. Z ust Mary
wydostał się głośny, ale i uroczy śmiech. Objęła córkę ramionami i zamknęła w
szczelnym uścisku. Nuciła przy tym jakąś piosenkę, którą słyszała dzisiaj w
radiu.
—
Słoneczko, coś się stało?
—
Znowu Josh. — Westchnęła. — Czy ja naprawdę jestem taka okropna?
—
Oczywiście, że nie, myszko. Tak już po prostu jest w życiu.
—
To niesprawiedliwe, wiesz?
—
A tu cię zaskoczę. — Uśmiechnęła się i pstryknęła dziewczynę w nos. — Spotykasz
ludzi, którzy nie byli tobie przeznaczeni, którzy będą ranić cię na każdym
możliwym kroku, jednak w końcu nastaje taki czas, kiedy poznasz kogoś
ciekawego, kto uczyni twoje życie szczęśliwym, ktoś, kto nada sens wszystkiemu.
Pamiętaj, kochanie, to, co dajemy zawsze do nas wraca. — W jej głosie było tyle
szczerości i miłości.
Czy
ona musiała być taka cudowna?
Cześć! Jak tam mija wam resztka wakacji? Ja staram się wykorzystać je do samego końca, więc trochę rzadko tutaj zaglądałam. Trochę wyświetleń nabiliście, ale nikt nie skomentował. Cóż, zaczynając tego bloga od nowa, nie oczekiwałam zbyt wiele, bo wiedziałam, że wcześniej zawaliłam na całej linii i możecie nie chcieć tego czytać. Wczoraj skończyłam pisać 21 rozdział, więc postaram się zakończyć to opowiadanie tak czy inaczej. Dajcie o sobie znać, kochane. Pozdrawiam serdecznie :**
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Słoneczko, zostaw coś po sobie ☀