"Jest dość wycofana, z założenia smutna w środku, życiowo smutna."
To zdecydowanie nie była
jej najlepsza noc. Wieczór spędzony na wypłakiwaniu się, trochę
znienawidzonemu, chłopakowi z Plotkarą
w tle był totalną porażką. A przecież obiecała, że będzie silna, że przestanie
się nad sobą użalać i pójdzie dalej, by złapać trochę życia.
Promienie słoneczne
przenikały przez niezasłonięte okno, drażniąc zmęczone oczy Diany. Uniosła się
do pozycji siedzącej, po czym ziewnęła cicho. Zdjęła z siebie koc, którym z
pewnością sama się nie przykryła. Liam musiał wciąż tutaj być, ponieważ
słyszała jakieś hałasy z kuchni. Chyba że… był to ktoś inny? Nie, za dużo
niepotrzebnego stresu zebrało się przez ostatnie dni.
Wstała z kanapy, czując,
jak jej kości strzelają. Ten mebel powinien zostać stąd wyrzucony jak
najszybciej, zdecydowanie. Ale za niedługo przyjadą tu nowi właściciele, którzy
z pewnością to wszystko przemeblują. Tego Diana nie mogła sobie wyobrazić.
Weszła po cichu do
kuchni, widząc Payne w akcji. Pokręciła głową z politowaniem, patrząc, jak
bardzo się męczy. Pytaniem było czy chciała mu pomóc czy stać tam dalej i śmiać
się w duszy z ciemnej, niemal czarnej, jajecznicy.
— Widzę, że radzisz
sobie całkiem dobrze — powiedział, kiwając głową ze sztucznym przekonaniem.
— Zamiast tak stać,
mogłabyś mi pomóc, bo to coś, z pewnością, nie nadaje się na śniadanie.
— To ty będziesz je
jadł, nie ja.
— Chciałem być po prostu
miły i zrobić ci coś do jedzenia, ale jakoś nie wyszło.
— Wcale nie widać. —
Zaśmiała się. — Zresztą, i tak bym nie jadła.
— A to dlaczego? Diana,
jeśli jest jeszcze coś, o czym chcesz powiedzieć, ale boisz się, bo może tego
nie zaakceptuję, to wiedz, że…
— Boże, człowieku. Po
prostu nie jestem głodna i tyle.
— Dobrze, na razie ci
wierzę. — Odłożył patelnię i odwrócił się do dziewczyny. — Może chociaż
wypijesz ze mną kawę?
— Herbatę chętnie. —
Poprawiła go.
— Nie lepiej napić się
kawy? Przecież to strasznie pobudza człowieka i…
— I jest okropne w
smaku. Gorzkie, potem na dnie kubka zostają jakieś fusy. To obrzydliwe.
— Oh, nie znacie się. —
Przewrócił oczami.
— To ty się nie znasz, Liamku.
— Jesteście dziwnie do
siebie podobni — powiedział po chwili.
— Z kim i w jakim
sensie? — zapytała zaskoczona.
— Z Simonem. Kiedyś
powiedział mi dokładnie to samo, co ty.
— To mógł być po prostu
zwykły przypadek, nie sądzisz?
— Może, ale było w tym
coś wyjątkowego.
— Po prostu przesadzasz.
— Po prostu zaczynam
mówić, co myślę. — Uśmiechnął się. — Zupełnie tak, jak ty.
— Ja?
Co by było, gdybyś naprawdę mówiła, co myślisz. — Przeraźliwy śmiech
rozszedł się echem po jej głowie.
— Tak, ty. Naprawdę
lubię to w ludziach, jednak ty powinnaś czasami się zahamować.
Gdybyś tylko wiedział, jaka jest naprawdę…
— Znowu przesadzasz. Po
prostu, taka już jestem. — Te słowa ciężko przeszły jej przez gardło.
— To dobrze, że jesteś
sobą, a nie ukrywasz tego, co kryjesz w środku. — Czy
ten cholerny chłopak,
miał za zadanie
wzbudzić w niej jakieś głupie poczucie winy? Jego niedoczekanie.
— Może skończymy
rozmawiać o mnie? Nie czuję się w tym dobrze. — Próbowała sprytnie się wywinąć.
— Może pomogę ci w
pakowaniu? — zaproponował, przez co momentalnie zaschło jej w gardle.
— Skoro musisz. —
Wzruszyła ramionami, spuszczając nieco głowę, by nie widział jej zaszklonych
oczu.
— To, czym mogę się
zająć?
— Możesz powrzucać
wszystkie zdjęcia i obrazy z salonu i korytarzy do kartonów. Wszystko jest na
tarasie.
— A ty?
— Zajmę się swoim
pokojem. — Klasnęła nerwowo dłońmi, po czym ostatni raz obrzuciła Liama
spojrzeniem i poszła do swojej sypialni.
Rozejrzała się po
pokoju, czując lekkie uczucie w sercu. To już dzisiaj musiała zostawić
wszystko, co do tej pory udało jej się tutaj zbudować. Wszystko, na czym jej
zależało. I mimo że z tym pokojem wiązały się nie tylko dobre, ale i złe
wspomnienia, to, gdyby miała jeszcze coś do powiedzenia, zostałaby tutaj jak
najdłużej. Mimo wszystko — czuła się tutaj bezpiecznie.
Otworzyła szafę,
wyrzucając z niej wszystkie ubrania, które spakowała do walizki. Resztę zaczęła
wrzucać do kartonów; zdjęcia, plakaty, stara figurki czy też sztuczne kwiaty,
które powinna już dawno wyrzucić. Wszystko wiązało się z ogromną ilością
wspomnień. Wszystko wiązało się z cierpieniem.
Po dwóch godzinach
pakowania się, większość sypialni była już sprzątnięta. Zawalały ją tylko
kilkanaście pudeł, przez które, o mało co, się nie wyrzuciła. Postanowiła
zajrzeć jeszcze tylko do jednego miejsca, w którym nie była już od prawie
kilkunastu lat.
Wyszła z pokoju, idąc do
końca korytarza. Po prawej stronie znajdowały się drzwi, podobne do koloru
ścian. Można nawet powiedzieć, że prawie ich nie było. Otworzyła je, przez co
głośno zaskrzypiały. Przeklęła w myślach, jednak szła dalej. Stąpała po wąskich
schodkach, które równie mocno trzeszczały. Miała tylko nadzieję, że ich
konstrukcja była na tyle wytrzymała i stabilna, by utrzymać i ją.
Odetchnęła z ulgą, gdy
dotarła na samą górę. Kurz unosił się praktycznie wszędzie, począwszy od mebli
aż do jakiś starych, teraz raczej nic nie wartych, wazonów. Drewniana podłoga
skrzypiała niemiłosiernie, co bardzo denerwowało dziewczynę. Skierowała się w
stronę pudła, które leżało pod małym oknem. Na wierzchu był napis
charakterystyczny do pisma siedmiolatki:
Wszystko, co
kiedykolwiek należało do Diany.
Usiadła obok, nie
przejmując się brudem, po czym otworzyła karton. Kaszlnęła, czując
obezwładniający ją kurz. Machnęła kilka razy dłonią nim zajrzała do środka. Na
górnej części leżało kilka książek, potem zaczynał się stos dyplomów, które
oglądała z lekkim uśmiechem na twarzy. Później odkryła kilka rysunków, jednak
tylko jeden z nich przykuł jej uwagę. Bardzo dobrze pamiętała dzień, w którym
zrobiła ten obrazek.
Na białej kartce,
widniały dwie postacie. Jedna z nich był uroczą, nieco grubszą, dziewczynką,
która uśmiechała się szeroko, trzymając za rękę osobę obok. Szczerze mówiąc, nie można było nazwać tego cienia
osobą. Była to ciemna postać, ubrana w czarny kostium. Na głowie miała tego
samego koloru kaptur, zakrywający jego/jej oczy. Widać było tylko lekki
uśmiech, nie wyglądający na przyjazny. W rogu rysunku, było jeszcze krótkie
zdanie, które Diana ledwo przeczytała, ponieważ było zaplamione kawą.
Ja i mój najlepszy
przyjaciel.
Diana Young.
On był jej problemem już
od najmłodszych lat aż do teraz.
Tylko ja jeszcze cię nie zostawiłem!
Podarła obrazek, czując,
jak narasta w niej złość. Wrzuciła wszystkie rzeczy do pudełka, które wyjęła
wcześniej. Otrzepała się z kurzu, po czym zbiegła po schodkach. Zamknęła drzwi
na klucz, oddychając ciężko.
Kiedy szła w stronę
swojego pokoju, poczuła, jak w coś uderza. Uniosła głowę, widząc zaskoczonego
Liama. Odsunęła się, klepiąc go w klatkę piersiową, po czym poszła do sypialni,
by wystawić wszystkie pudła na korytarz.
— Gdzie byłaś? — spytał,
pomagając jej.
— Na strychu —
odpowiedziała beznamiętnie.
— A dlaczego płakałaś? —
Zablokował jej wyjście i patrzył na nią wyczekująco, żądając satysfakcjonującej
jej odpowiedzi.
— Ja wcale nie… —
Przejechała dłonią po policzku, czując niewyschnięte łzy. — Długa historia…
— Mamy jeszcze trochę czasu. — Westchnął.
— O której nie mam
zamiaru rozmawiać — powiedziała, po czym, widząc, jak zamierza coś rozwinąć,
dodała: — I nie, nie możesz spytać mnie dlaczego. Po prostu mi pomóż i miejmy
to już z głowy, dobrze?
— Dobrze, ale pamiętaj,
że…
— Tak, będę pamiętać. —
Uśmiechnęła się.
— Samochód, który
zabierze to wszystko będzie za jakieś pięć minut — zakomunikował, zabierając po
dwa pudła, podczas gdy Diana dawała radę nieść tylko jeden.
— Ciężko mi z tym
wszystkim — wyszeptała.
— Z czym?
— Z przeprowadzką. Nie
wiem czy tego właśnie chcę, rozumiesz? Może lepiej byłoby stąd wyjechać?
Niczego już nie jestem pewna.
— Jesteś już dorosła i
możesz robić, co chcesz. Nie będę ci niczego zabraniać.
Brunetka skinęła tylko
głową, nie wiedząc, co dodać od siebie. Chyba wszystko zostało już powiedziane
i ona musiała się tylko nad tym zastanowić. Tylko,
jak łatwo to przechodzi przez gardło. Szkoda, że w rzeczywistości nic nie jest
proste.
…
Wszystko, co ważne,
wylądowało w aucie przeprowadzkowym. Diana patrzyła się na odjeżdżający
samochód, nie roniąc przy tym ani jednej łzy. Starała się być silna dla
wszystkich; dla mamy, a przede wszystkim dla samej siebie. Wymagało to od niej
wiele trudu i wysiłku. Ktoś, kto nigdy siebie nie akceptował ani nie próbował
zrozumieć, ktoś, kto wiecznie użalał się nad sobą i życiem, ktoś, kto był
wiecznym samotnikiem, niedopuszczającym do siebie prawie nikogo, nie mógł być
wytrwały ot tak. Musiał uczyć się wszystkiego od nowa. Musiał nauczyć się życia
od nowa. Musiał się zmienić.
W pewnej chwili
usłyszała, jak ktoś woła jej imię. Zwróciła wzrok w tym kierunku, czując, jak
jej ciało sztywnieje. Naprzeciwko niej stał Josh z kilkoma znajomymi. Machał do
niej z tym głupawym uśmieszkiem, rzucając kilka uszczypliwych tekstów.
— Moja kuleczka!
Myślałaś, że tak łatwo o mnie zapomnisz? — Zaśmiał się, przechodząc przez
furtkę.
— Wyjdź stąd, teraz —
powiedziała zdenerwowana.
Mimo złości, jej ciało
zaczęło się trząść ze strachu. Bała się, że Liam zauważy tą sytuację i pomyśli
o niej, bóg wie jakie rzeczy. Wstydziła się tego, że każdy miał nad nią
kontrolę i mógł robić, co tylko chciał.
— Bo co? Twoja mamusia
przyjdzie i mnie wyrzuci? — Spojrzał na nią spod byka.
— Josh! — Usłyszała
Liama, przez co odetchnęła z ulgą. Może on cos zrobi do cholery.
— Siema, stary! —
krzyknął chłopak, po czym uścisnęli się lekko. — Długo się nie widzieliśmy,
nie?
— Boże, całe dwa lata. —
Zaśmiał się nerwowo. — Trzeba to wszystko nadrobić.
— Nawet nie wiesz, ile
się wydarzyło. — Zerknął kątem oka na Dianę.
— Co tutaj robisz?
— Zobaczyłem Dianę i
pomyślałem, że z nią porozmawiam. W końcu, jesteśmy przyjaciółmi. — Uśmiechnął się
do dziewczyny, która z zaskoczenia otworzyła szerzej oczy. O czym on mówił?
— Naprawdę? To świetnie,
Josh jest świetnym gościem. — Przybił z nim żółwika.
— Bo to ja. — Przewrócił
oczami, na co Liam zaśmiał się krótko. — Sorry, Payno, muszę się zbierać.
— Tylko pamiętaj! —
krzyknął za nim.
— Na razie, Diana. —
Mrugnął do niej, na co prychnęła pod nosem.
To było naprawdę
niedorzeczne. Jak ten dupek mógł podawać się za jej przyjaciela? Jak ten dupek
miał w ogóle czelność pojawić się tutaj? Jak mógł tak nakłamać swojemu,
rzekomemu, kumplowi?
— Chyba czas i na nas — powiedział.
— Mam nadzieję, że wszystko ci się spodoba.
— Też mam nadzieję —
powiedziała, widząc spojrzenie Liama.
…
Dwupiętrowy, kamienny dom,
w jakiś nieznany sposób, wyróżniał się od innych. Miał w sobie coś, czego Diana
nie mogła określić we właściwy sposób. Był łudząco podobny do jej rodzinnego
domu, do którego już nie mogła wrócić. Teraz ktoś inny będzie w nim dorastał, a
ta myśl sprawiła, że nastolatka nie czuła się najlepiej.
— Witamy w domu. —
Usłyszała, jak zwykle, wesołego Liama.
— Tak, jeej! — Podniosła
ręce do góry, wydając cichy pisk. Następnie przybrała kamienną minę i zabrała
walizkę z samochodu. Była naprawdę (nie) podekscytowana.
Weszła do środka,
otwierając oczy ze zdumienia. Wewnątrz wydawał się jeszcze większy i
przestronniejszy. Cały wystrój bardzo jej się spodobał, jednak nie na tyle
wystarczająco, by ją zadowolić w stu procentach. Wciąż czegoś jej brakowało.
— Do twojego pokoju
idzie się po schodach i trzecie drzwi po prawej — powiedział Simon, którego
Diana wcześniej nie zauważyła.
— Jedyne o czym marzę,
to zostanie tam przez resztę dnia.
— Cóż, chłopacy już coś
wymyślili, więc nie wiem czy wszystko pójdzie zgodnie z planem.
— Jesteś ojcem jednego z
nich, zrób coś. — Westchnęła.
— Chcieli, żebyś poczuła
się tu, jak w domu. To wszystko.
— Nie chciałam żadnych
powitalnych imprezek, okej? Nie potraficie zrozumieć, że nie mam ochoty za
zabawę?
— Z nimi z pewnością
będziesz miała. — Zapewnił ją, po czym poszedł w inną stronę.
— Tak, na pewno. —
Prychnęła, poprawiając włosy.
Miała ochotę się czegoś
napić, więc poszła w głąb domu, licząc, że po drodze znajdzie kuchnię.
Otwierała wszystkie drzwi, wciąż nie wiedząc, gdzie co było. To było strasznie frustrujące.
Kiedy doszła do końca
korytarza, zauważyła wejście do kuchni. Były to drzwi, typu westernowskich,
otwierające się na obie strony. Weszła do pomieszczenia, rozglądając się na
wszystkie strony. Kiwnęła głową uznaniem, po czym otworzyła lodówkę. Wyjęła z
niej dzbanek z wodą i cytryną i nalała trochę do szklanki, znalezionej w górnej
szufladzie. Chwyciła naczynie i poszła w stronę kolejnych, z których dobiegały
ją głośne rozmowy.
— Boże, Zayn. Ty
cholerny wrzodzie na tyłku, mógłbyś przestać chociaż na chwilę? Próbuję coś
zrobić. — Usłyszała otwieranie plastikowych torebek.
— Mówię ci tylko, że to
był zły pomysł, ta cała powitalna impreza.
— Mnie obchodzi —
warknął. — Wydaje się być miła, tylko boi się i trzeba to zmienić.
— Czego się niby boi? —
Prychnął.
— Że coś spieprzy, Zayn.
Że zrobi coś nie tak. Nigdy o tym nie myślałeś?
— Ja nie muszę. —
Wzruszył ramionami.
— No tak, ty przecież jesteś
perfekcyjny.
— Niall, po prostu…
zastanawiałeś się nad tym, gdy, na przykład, wyjdziemy z nią na miasto? Co
ludzie sobie pomyślą? Porównaj nasze rozmiary z nią i wtedy, gdy to wszystko do
ciebie dojdzie, będziemy mogli porozmawiać.
— Po prostu wyjdź i daj
mi skończyć.
Przełknęła z trudem
ślinę. Postawiła szklankę na blacie, po czym wyszła z pomieszczenia jak najszybciej.
Zabrała swoją walizkę, którą starała się wnieść na piętro, jednak słabo jej się
udawało. Z pomocą nadszedł Liam, który tylko pokręcił głową.
— Mam nadzieję, że nie
robicie żadnej imprezki, bo naprawdę nie mam na nią ochoty. Przepraszam.
— Ale, dlaczego? Coś się
stało?
— Nie, po prostu. —
Zawahała się, jednak postawiła na łatwiejsze rozwiązanie. — Tak, jak powiedziałeś — muszę wszystko
przemyśleć. I ten czas jest właśnie teraz.
Dziewczyna nie miała
nawet siły, by rozpakować te wszystkie pudła porozrzucane po pokoju. Nie miała
siły, by się po nim rozejrzeć. Nie miała siły na nic.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Słoneczko, zostaw coś po sobie ☀