19.11.2015

Rozdział 13



"Jest dość wycofana, z założenia smutna w środku, życiowo smutna."

To zdecydowanie nie była jej najlepsza noc. Wieczór spędzony na wypłakiwaniu się, trochę znienawidzonemu, chłopakowi z Plotkarą w tle był totalną porażką. A przecież obiecała, że będzie silna, że przestanie się nad sobą użalać i pójdzie dalej, by złapać trochę życia.
Promienie słoneczne przenikały przez niezasłonięte okno, drażniąc zmęczone oczy Diany. Uniosła się do pozycji siedzącej, po czym ziewnęła cicho. Zdjęła z siebie koc, którym z pewnością sama się nie przykryła. Liam musiał wciąż tutaj być, ponieważ słyszała jakieś hałasy z kuchni. Chyba że… był to ktoś inny? Nie, za dużo niepotrzebnego stresu zebrało się przez ostatnie dni.
Wstała z kanapy, czując, jak jej kości strzelają. Ten mebel powinien zostać stąd wyrzucony jak najszybciej, zdecydowanie. Ale za niedługo przyjadą tu nowi właściciele, którzy z pewnością to wszystko przemeblują. Tego Diana nie mogła sobie wyobrazić.
Weszła po cichu do kuchni, widząc Payne w akcji. Pokręciła głową z politowaniem, patrząc, jak bardzo się męczy. Pytaniem było czy chciała mu pomóc czy stać tam dalej i śmiać się w duszy z ciemnej, niemal czarnej, jajecznicy.
— Widzę, że radzisz sobie całkiem dobrze — powiedział, kiwając głową ze sztucznym przekonaniem.
— Zamiast tak stać, mogłabyś mi pomóc, bo to coś, z pewnością, nie nadaje się na śniadanie.
— To ty będziesz je jadł, nie ja.
— Chciałem być po prostu miły i zrobić ci coś do jedzenia, ale jakoś nie wyszło.
— Wcale nie widać. — Zaśmiała się. — Zresztą, i tak bym nie jadła.
— A to dlaczego? Diana, jeśli jest jeszcze coś, o czym chcesz powiedzieć, ale boisz się, bo może tego nie zaakceptuję, to wiedz, że…
— Boże, człowieku. Po prostu nie jestem głodna i tyle.
— Dobrze, na razie ci wierzę. — Odłożył patelnię i odwrócił się do dziewczyny. — Może chociaż wypijesz ze mną kawę?
— Herbatę chętnie. — Poprawiła go.
— Nie lepiej napić się kawy? Przecież to strasznie pobudza człowieka i…
— I jest okropne w smaku. Gorzkie, potem na dnie kubka zostają jakieś fusy. To obrzydliwe.
— Oh, nie znacie się. — Przewrócił oczami.
—  To ty się nie znasz, Liamku.
— Jesteście dziwnie do siebie podobni — powiedział po chwili.
— Z kim i w jakim sensie? — zapytała zaskoczona.
— Z Simonem. Kiedyś powiedział mi dokładnie to samo, co ty.
— To mógł być po prostu zwykły przypadek, nie sądzisz?
— Może, ale było w tym coś wyjątkowego.
— Po prostu przesadzasz.
— Po prostu zaczynam mówić, co myślę. — Uśmiechnął się. — Zupełnie tak, jak ty.
— Ja?
Co by było, gdybyś naprawdę mówiła, co myślisz. — Przeraźliwy śmiech rozszedł się echem po jej głowie.
— Tak, ty. Naprawdę lubię to w ludziach, jednak ty powinnaś czasami się zahamować.
Gdybyś tylko wiedział, jaka jest naprawdę…
— Znowu przesadzasz. Po prostu, taka już jestem. — Te słowa ciężko przeszły jej przez gardło.
— To dobrze, że jesteś sobą, a nie ukrywasz tego, co kryjesz w środku. —  Czy  ten  cholerny  chłopak,  miał  za  zadanie  wzbudzić  w  niej jakieś głupie poczucie  winy? Jego niedoczekanie.
— Może skończymy rozmawiać o mnie? Nie czuję się w tym dobrze. — Próbowała sprytnie się wywinąć.
— Może pomogę ci w pakowaniu? — zaproponował, przez co momentalnie zaschło jej w gardle.
— Skoro musisz. — Wzruszyła ramionami, spuszczając nieco głowę, by nie widział jej zaszklonych oczu.
— To, czym mogę się zająć?
— Możesz powrzucać wszystkie zdjęcia i obrazy z salonu i korytarzy do kartonów. Wszystko jest na tarasie.
— A ty?
— Zajmę się swoim pokojem. — Klasnęła nerwowo dłońmi, po czym ostatni raz obrzuciła Liama spojrzeniem i poszła do swojej sypialni.
Rozejrzała się po pokoju, czując lekkie uczucie w sercu. To już dzisiaj musiała zostawić wszystko, co do tej pory udało jej się tutaj zbudować. Wszystko, na czym jej zależało. I mimo że z tym pokojem wiązały się nie tylko dobre, ale i złe wspomnienia, to, gdyby miała jeszcze coś do powiedzenia, zostałaby tutaj jak najdłużej. Mimo wszystko — czuła się tutaj bezpiecznie.
Otworzyła szafę, wyrzucając z niej wszystkie ubrania, które spakowała do walizki. Resztę zaczęła wrzucać do kartonów; zdjęcia, plakaty, stara figurki czy też sztuczne kwiaty, które powinna już dawno wyrzucić. Wszystko wiązało się z ogromną ilością wspomnień. Wszystko wiązało się z cierpieniem.
Po dwóch godzinach pakowania się, większość sypialni była już sprzątnięta. Zawalały ją tylko kilkanaście pudeł, przez które, o mało co, się nie wyrzuciła. Postanowiła zajrzeć jeszcze tylko do jednego miejsca, w którym nie była już od prawie kilkunastu lat.
Wyszła z pokoju, idąc do końca korytarza. Po prawej stronie znajdowały się drzwi, podobne do koloru ścian. Można nawet powiedzieć, że prawie ich nie było. Otworzyła je, przez co głośno zaskrzypiały. Przeklęła w myślach, jednak szła dalej. Stąpała po wąskich schodkach, które równie mocno trzeszczały. Miała tylko nadzieję, że ich konstrukcja była na tyle wytrzymała i stabilna, by utrzymać i ją.
Odetchnęła z ulgą, gdy dotarła na samą górę. Kurz unosił się praktycznie wszędzie, począwszy od mebli aż do jakiś starych, teraz raczej nic nie wartych, wazonów. Drewniana podłoga skrzypiała niemiłosiernie, co bardzo denerwowało dziewczynę. Skierowała się w stronę pudła, które leżało pod małym oknem. Na wierzchu był napis charakterystyczny do pisma siedmiolatki:

Wszystko, co kiedykolwiek należało do Diany.

Usiadła obok, nie przejmując się brudem, po czym otworzyła karton. Kaszlnęła, czując obezwładniający ją kurz. Machnęła kilka razy dłonią nim zajrzała do środka. Na górnej części leżało kilka książek, potem zaczynał się stos dyplomów, które oglądała z lekkim uśmiechem na twarzy. Później odkryła kilka rysunków, jednak tylko jeden z nich przykuł jej uwagę. Bardzo dobrze pamiętała dzień, w którym zrobiła ten obrazek.
Na białej kartce, widniały dwie postacie. Jedna z nich był uroczą, nieco grubszą, dziewczynką, która uśmiechała się szeroko, trzymając za rękę osobę obok. Szczerze  mówiąc, nie można było nazwać tego cienia osobą. Była to ciemna postać, ubrana w czarny kostium. Na głowie miała tego samego koloru kaptur, zakrywający jego/jej oczy. Widać było tylko lekki uśmiech, nie wyglądający na przyjazny. W rogu rysunku, było jeszcze krótkie zdanie, które Diana ledwo przeczytała, ponieważ było zaplamione kawą.

Ja i mój najlepszy przyjaciel.
Diana Young.

On był jej problemem już od najmłodszych lat aż do teraz.
Tylko ja jeszcze cię nie zostawiłem!
Podarła obrazek, czując, jak narasta w niej złość. Wrzuciła wszystkie rzeczy do pudełka, które wyjęła wcześniej. Otrzepała się z kurzu, po czym zbiegła po schodkach. Zamknęła drzwi na klucz, oddychając ciężko.
Kiedy szła w stronę swojego pokoju, poczuła, jak w coś uderza. Uniosła głowę, widząc zaskoczonego Liama. Odsunęła się, klepiąc go w klatkę piersiową, po czym poszła do sypialni, by wystawić wszystkie pudła na korytarz.
— Gdzie byłaś? — spytał, pomagając jej.
— Na strychu — odpowiedziała beznamiętnie.
— A dlaczego płakałaś? — Zablokował jej wyjście i patrzył na nią wyczekująco, żądając satysfakcjonującej jej odpowiedzi.
— Ja wcale nie… — Przejechała dłonią po policzku, czując niewyschnięte łzy. — Długa historia…
—  Mamy jeszcze trochę czasu. — Westchnął.
— O której nie mam zamiaru rozmawiać — powiedziała, po czym, widząc, jak zamierza coś rozwinąć, dodała: — I nie, nie możesz spytać mnie dlaczego. Po prostu mi pomóż i miejmy to już z głowy, dobrze?
— Dobrze, ale pamiętaj, że…
— Tak, będę pamiętać. — Uśmiechnęła się.
— Samochód, który zabierze to wszystko będzie za jakieś pięć minut — zakomunikował, zabierając po dwa pudła, podczas gdy Diana dawała radę nieść tylko jeden.
— Ciężko mi z tym wszystkim — wyszeptała.
— Z czym?
— Z przeprowadzką. Nie wiem czy tego właśnie chcę, rozumiesz? Może lepiej byłoby stąd wyjechać? Niczego już nie jestem pewna.
— Jesteś już dorosła i możesz robić, co chcesz. Nie będę ci niczego zabraniać.
Brunetka skinęła tylko głową, nie wiedząc, co dodać od siebie. Chyba wszystko zostało już powiedziane i ona musiała się tylko nad tym zastanowić. Tylko, jak łatwo to przechodzi przez gardło. Szkoda, że w rzeczywistości nic nie jest proste.


Wszystko, co ważne, wylądowało w aucie przeprowadzkowym. Diana patrzyła się na odjeżdżający samochód, nie roniąc przy tym ani jednej łzy. Starała się być silna dla wszystkich; dla mamy, a przede wszystkim dla samej siebie. Wymagało to od niej wiele trudu i wysiłku. Ktoś, kto nigdy siebie nie akceptował ani nie próbował zrozumieć, ktoś, kto wiecznie użalał się nad sobą i życiem, ktoś, kto był wiecznym samotnikiem, niedopuszczającym do siebie prawie nikogo, nie mógł być wytrwały ot tak. Musiał uczyć się wszystkiego od nowa. Musiał nauczyć się życia od nowa. Musiał się zmienić.
W pewnej chwili usłyszała, jak ktoś woła jej imię. Zwróciła wzrok w tym kierunku, czując, jak jej ciało sztywnieje. Naprzeciwko niej stał Josh z kilkoma znajomymi. Machał do niej z tym głupawym uśmieszkiem, rzucając kilka uszczypliwych tekstów.
— Moja kuleczka! Myślałaś, że tak łatwo o mnie zapomnisz? — Zaśmiał się, przechodząc przez furtkę.
— Wyjdź stąd, teraz — powiedziała zdenerwowana.
Mimo złości, jej ciało zaczęło się trząść ze strachu. Bała się, że Liam zauważy tą sytuację i pomyśli o niej, bóg wie jakie rzeczy. Wstydziła się tego, że każdy miał nad nią kontrolę i mógł robić, co tylko chciał.
— Bo co? Twoja mamusia przyjdzie i mnie wyrzuci? — Spojrzał na nią spod byka.
— Josh! — Usłyszała Liama, przez co odetchnęła z ulgą. Może on cos zrobi do cholery.
— Siema, stary! — krzyknął chłopak, po czym uścisnęli się lekko. — Długo się nie widzieliśmy, nie?
— Boże, całe dwa lata. — Zaśmiał się nerwowo. — Trzeba to wszystko nadrobić.
— Nawet nie wiesz, ile się wydarzyło. — Zerknął kątem oka na Dianę.
— Co tutaj robisz?
— Zobaczyłem Dianę i pomyślałem, że z nią porozmawiam. W końcu, jesteśmy przyjaciółmi. — Uśmiechnął się do dziewczyny, która z zaskoczenia otworzyła szerzej oczy. O czym on mówił?
— Naprawdę? To świetnie, Josh jest świetnym gościem. — Przybił z nim żółwika.
— Bo to ja. — Przewrócił oczami, na co Liam zaśmiał się krótko. — Sorry, Payno, muszę się zbierać.
— Tylko pamiętaj! — krzyknął za nim.
— Na razie, Diana. — Mrugnął do niej, na co prychnęła pod nosem.
To było naprawdę niedorzeczne. Jak ten dupek mógł podawać się za jej przyjaciela? Jak ten dupek miał w ogóle czelność pojawić się tutaj? Jak mógł tak nakłamać swojemu, rzekomemu, kumplowi?
— Chyba czas i na nas — powiedział. — Mam nadzieję, że wszystko ci się spodoba.
— Też mam nadzieję — powiedziała, widząc spojrzenie Liama.


Dwupiętrowy, kamienny dom, w jakiś nieznany sposób, wyróżniał się od innych. Miał w sobie coś, czego Diana nie mogła określić we właściwy sposób. Był łudząco podobny do jej rodzinnego domu, do którego już nie mogła wrócić. Teraz ktoś inny będzie w nim dorastał, a ta myśl sprawiła, że nastolatka nie czuła się najlepiej.
— Witamy w domu. — Usłyszała, jak zwykle, wesołego Liama.
— Tak, jeej! — Podniosła ręce do góry, wydając cichy pisk. Następnie przybrała kamienną minę i zabrała walizkę z samochodu. Była naprawdę (nie) podekscytowana.
Weszła do środka, otwierając oczy ze zdumienia. Wewnątrz wydawał się jeszcze większy i przestronniejszy. Cały wystrój bardzo jej się spodobał, jednak nie na tyle wystarczająco, by ją zadowolić w stu procentach. Wciąż czegoś jej brakowało.
— Do twojego pokoju idzie się po schodach i trzecie drzwi po prawej — powiedział Simon, którego Diana wcześniej nie zauważyła.
— Jedyne o czym marzę, to zostanie tam przez resztę dnia.
— Cóż, chłopacy już coś wymyślili, więc nie wiem czy wszystko pójdzie zgodnie z planem.
— Jesteś ojcem jednego z nich, zrób coś. — Westchnęła.
— Chcieli, żebyś poczuła się tu, jak w domu. To wszystko.
— Nie chciałam żadnych powitalnych imprezek, okej? Nie potraficie zrozumieć, że nie mam ochoty za zabawę?
— Z nimi z pewnością będziesz miała. — Zapewnił ją, po czym poszedł w inną stronę.
— Tak, na pewno. — Prychnęła, poprawiając włosy.
Miała ochotę się czegoś napić, więc poszła w głąb domu, licząc, że po drodze znajdzie kuchnię. Otwierała wszystkie drzwi, wciąż nie wiedząc, gdzie co było. To było strasznie frustrujące.
Kiedy doszła do końca korytarza, zauważyła wejście do kuchni. Były to drzwi, typu westernowskich, otwierające się na obie strony. Weszła do pomieszczenia, rozglądając się na wszystkie strony. Kiwnęła głową uznaniem, po czym otworzyła lodówkę. Wyjęła z niej dzbanek z wodą i cytryną i nalała trochę do szklanki, znalezionej w górnej szufladzie. Chwyciła naczynie i poszła w stronę kolejnych, z których dobiegały ją głośne rozmowy.
— Boże, Zayn. Ty cholerny wrzodzie na tyłku, mógłbyś przestać chociaż na chwilę? Próbuję coś zrobić. — Usłyszała otwieranie plastikowych torebek.
— Mówię ci tylko, że to był zły pomysł, ta cała powitalna impreza.
— Mnie obchodzi — warknął. — Wydaje się być miła, tylko boi się i trzeba to zmienić.
— Czego się niby boi? — Prychnął.
— Że coś spieprzy, Zayn. Że zrobi coś nie tak. Nigdy o tym nie myślałeś?
— Ja nie muszę. — Wzruszył ramionami.
— No tak, ty przecież jesteś perfekcyjny.
— Niall, po prostu… zastanawiałeś się nad tym, gdy, na przykład, wyjdziemy z nią na miasto? Co ludzie sobie pomyślą? Porównaj nasze rozmiary z nią i wtedy, gdy to wszystko do ciebie dojdzie, będziemy mogli porozmawiać.
— Po prostu wyjdź i daj mi skończyć.
Przełknęła z trudem ślinę. Postawiła szklankę na blacie, po czym wyszła z pomieszczenia jak najszybciej. Zabrała swoją walizkę, którą starała się wnieść na piętro, jednak słabo jej się udawało. Z pomocą nadszedł Liam, który tylko pokręcił głową.
— Mam nadzieję, że nie robicie żadnej imprezki, bo naprawdę nie mam na nią ochoty. Przepraszam.
— Ale, dlaczego? Coś się stało?
— Nie, po prostu. — Zawahała się, jednak postawiła na łatwiejsze rozwiązanie. —  Tak, jak powiedziałeś — muszę wszystko przemyśleć. I ten czas jest właśnie teraz.
Dziewczyna nie miała nawet siły, by rozpakować te wszystkie pudła porozrzucane po pokoju. Nie miała siły, by się po nim rozejrzeć. Nie miała siły na nic.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Słoneczko, zostaw coś po sobie ☀

Hope Land of Grafic